Ta opowieść zaczyna się niemal dokładnie w momencie, w którym skończył się ten pierwszy film: Chanel jest w żałobie po śmierci angielskiego kochanka.
W postać Coco nie wcieliła się co prawda ponownie Audrey Tatou, ale Anna Mouglalis jest nie mniej piękna i niepokojąca zmysłowa. A Mads Mikkelsen jest znacznie przystojniejszy, niż był rosyjski kompozytor Igor Strawiński.
Część zdjęć nakręcono w apartamentach Chanel, wykorzystano także kilka jej autentycznych strojów. Resztę kreacji zaprojektował słynny Karl Lagerfeld. Czy można się zatem dziwić, że niemal każdy kadr „Chanel i Strawińskiego” to dzieło sztuki samo w sobie?
Reszta jest już standardową historią miłosną przedstawioną w sposób typowy dla filmu biograficznego. Na ekranie przewija się więc wiele autentycznych postaci i każdą trzeba widzom przedstawić. Na niuanse psychologiczne nie ma czasu.
Gdy Chanel i Strawiński poznali się w 1923 r., ona była sławna i bogata, on był wciąż awangardowym kompozytorem, z trudem wiążącym koniec z końcem. I na dodatek obarczonym chorą na gruźlicę żoną z gromadą dzieci. Nie tylko jednak ze względów rodzinnych ich namiętny związek nie mógł prowadzić do happy endu. Oboje byli zbyt niezależni i zajęci własną twórczością.