Reklama

Nie jestem szaleńcem - mówi Stephen Frears

Stephen Frears mówi Barbarze Hollender o nowym filmie "Tamara i mężczyźni", a także o niezależności twórczej

Publikacja: 04.01.2011 18:19

Tamara (Gemma Arterton) i andy (Luke Evans) byli niegdyś parą

Tamara (Gemma Arterton) i andy (Luke Evans) byli niegdyś parą

Foto: Gutek Film

[b]Czytuje pan komiksy? [/b]

[b]Stephen Frears:[/b] Kiedyś śledziłem "Beano" i "Desperate Dan". Próbowałem też sięgać po serię "Peanuts", ale była dla mnie zbyt inteligentna i nic z niej nie rozumiałem. Jednak odkąd skończyłem siedem lat, wyrosłem z obrazkowych historii. Nigdy nie wsiąkłem w świat supermanów, spidermanów i batmanów. Nie jestem typem emocjonalnego szaleńca, który utożsamia się z facetem przebranym za pająka.

[wyimek][link=http://www.rp.pl/artykul/9131,589024-Zabawa-mezczyznami.html]Czytaj recenzję filmu "Tamara i mężczyźni"[/link][/wyimek]

[b]Ale przecież właśnie zekranizował pan komiks drukowany w "Guardianie"... [/b]

Jestem profesjonalistą. Próbuję zrozumieć, co może ludzi pociągać w konkretnej historii, i odpowiadać na ich oczekiwania. Jednak nie zrezygnowałem z własnych standardów. W "Tamarze..." czuć uproszczenia i pewną typowość bohaterów, bo chciałem zachować coś z charakteru pierwowzoru. Ale to wciąż jest film, którego się nie wstydzę.

Reklama
Reklama

[wyimek][link=http://www.rp.pl/galeria/9131,1,589003.html]Zobacz galerię zdjęć z filmu[/link] [/wyimek]

[b]No właśnie, mimo lekkości jest on ironicznym portretem grupy pisarzy. Atakuje pan środowisko artystyczne? [/b]

Nie ma gorszego towarzystwa niż przedstawiciele zawodów twórczych, a najgorszym podgatunkiem są artyści zapomniani i zepchnięci na boczny tor. To oni jeżdżą za miasto, aby odnaleźć sekret natchnienia. A niczego takiego nie ma. Uprawianie sztuki to ciężka robota. Filmowej też. Nie jest łatwo utrzymać uwagę widzów. Mnie samego wiele filmów nudzi. Wtedy wychodzę z kina albo wyłączam telewizor. Dlatego chcę być dobrym rzemieślnikiem.

[wyimek][link=http://www.rp.pl/artykul/9131,588984-Wysyp-premier.html]Oglądaj tv.rp.pl[/link][/wyimek]

[b]To dlaczego zaczął pan kręcić filmy zamiast robić stoły? [/b]

Przez przypadek. W londyńskim teatrze spotkałem Lindsaya Andersona. Był świetnym facetem, więc postanowiłem wziąć z niego przykład. A potem odkryłem, że z kina można wyżyć.

Reklama
Reklama

[b]Nie ma pan poczucia misji? [/b]

Kiedyś uważałem, że kino powinno odgrywać poważną rolę w społeczeństwie. Ale dzisiejszy świat stał się banalny, oczekiwania widzów są inne. Nikt już nie żyje premierami filmów, których reżyserzy na siłę rozliczają się z historią XX wieku. Nie mam ochoty zostać ostatnim dinozaurem wierzącym w misję sztuki.

[b]Dlatego po "Królowej" zrobił pan dwa lżejsze filmy? [/b]

Takie dostałem scenariusze. Przychodzi do mnie paczka z tekstem, czytam, jeśli mi się spodoba, wchodzę w projekt.

[b]Zawsze dokonuje pan trafnych wyborów? [/b]

Raz popełniłem błąd. Zaproponowano mi "Thelmę i Luizę". Akurat przygotowywałem się do "The Grifters", spytałem agentkę, czy tekst jest OK. – Nic specjalnego – odpowiedziała.

Reklama
Reklama

[b]Zerwał pan z nią współpracę? [/b]

Niedługo później sama umarła. Zresztą tak naprawdę nie żałuję "Thelmy i Luizy". Mój film nie byłby taki dobry jak Ridleya Sotta.

[b]Zabawne, że tak amerykański temat proponowano dwóm Anglikom. [/b]

Europejczycy mają długą tradycję robienia klasycznych, amerykańskich filmów. "Zbiega z Alcatraz" czy "Nocnego kowboja" też nakręcili Brytyjczycy.

[b]Dzisiejsza Ameryka to ciekawe miejsce dla twórcy? [/b]

Reklama
Reklama

Stany są teraz w fascynującym momencie. Kibicuję Barackowi Obamie jak bohaterowi komiksu, bo sądzę, że jest wizjonerem i chce zmienić Amerykę.

[b]Pan chyba dobrze się czuje za oceanem, powstało tam sporo pana filmów. [/b]

Naprawdę nie ma różnicy między pracą w Europie i w USA. Kluczowe jest to, czy kręci się w wielkim studiu czy niezależnie. W wytwórniach można zdobyć pokaźne pieniądze, ale dla mnie to oznacza problemy. Nie radzę sobie z ogromnymi budżetami, nie umiem zagwarantować producentom zwrotu nakładów. Dlatego wolę tanie filmy. To mój sposób na kino. Nie zatrudniam na siłę gwiazd, nie rzucam się na 3d. Odcinam się od wysokobudżetowych produkcji, wielkich akcji promocyjnych i olbrzymiego biznesu.

[b]"Tamara i mężczyźni" to także satyra na system celebrycki. Uważa pan, że filmowiec może od niego uciec? [/b]

Tu mnie pani złapała... Jasne, że nie jestem w stanie pozwolić sobie na całkowitą niezależność. Muszę promować filmy. Dlatego siedzę tu i udzielam wywiadów.

Reklama
Reklama

[b]Są też aktorzy, jak choćby Daniel Day-Lewis, którzy zawdzięczają panu sławę. [/b]

Aktorzy nic mi nie zawdzięczają. Daniel Day-Lewis zagrał u mnie rolę życia, ale najwięcej zyskał na tym mój film. Zresztą gdyby nie było "Mojej pięknej pralni", Danny i tak by się wybił. Taki talent musi wypłynąć.

[b]W "Tamarze i mężczyznach" nie ucieka pan od blichtru. Gemma Artreton znana jest jako niedawna dziewczyna Bonda. [/b]

Pierwszy raz usłyszałem o niej, kiedy weszła do mnie do gabinetu. Pomyślałem wtedy, że jestem gotowy obejrzeć 90-minutowy film, jeśli ona będzie cały czas na ekranie. Wielu mężczyzn w moim wieku podpisałoby się pod tym stwierdzeniem. I na tę widownię liczę. Jeśli się nie sprawdzi, to chyba powinienem zrezygnować z tego biznesu.

[b]A gdyby musiał pan rzucić kino, co by pan zrobił? [/b]

Reklama
Reklama

Pewnie nie zarobiłbym nawet na bułkę z masłem. Nie miałbym siły pracować bez krztyny entuzjazmu. I tego płomienia, który mimo wszystko tli się we mnie, kiedy krzyczę "akcja". Dlatego gdyby nie kino, byłbym trupem.

[i]Barbara Hollender[/i]

[ramka][srodtytul]Stephen Frears, reżyser filmowy i teatralny [/srodtytul]

Urodzony w 1941 r. w Leicester. Jest prawnikiem z dyplomem Cambridge. Początkowo związał się z londyńskim Royal Court Theatre, w kinie debiutował w 1971 r., po czym… wrócił do teatru i zajął się telewizją. Dopiero w 1984 r. pokazał kolejny film, „Uderzenie". Zaraz potem pojawiła się „Moja piękna pralnia" wg powieści Hanifa Kureishiego. Za „Niebezpieczne związki" otrzymał sześć nominacji do Oscara.

[i]gs[/i][/ramka]

[b]Czytuje pan komiksy? [/b]

[b]Stephen Frears:[/b] Kiedyś śledziłem "Beano" i "Desperate Dan". Próbowałem też sięgać po serię "Peanuts", ale była dla mnie zbyt inteligentna i nic z niej nie rozumiałem. Jednak odkąd skończyłem siedem lat, wyrosłem z obrazkowych historii. Nigdy nie wsiąkłem w świat supermanów, spidermanów i batmanów. Nie jestem typem emocjonalnego szaleńca, który utożsamia się z facetem przebranym za pająka.

Pozostało jeszcze 92% artykułu
Reklama
Film
Narnia wraca na ekran z Meryl Streep. Reżyseruje autorka sukcesu „Barbie"
Film
Nie żyje krytyk filmowy Andrzej Werner
Film
Niedoszły Bond na tropie Laury Palmer z Yosemite, czyli serial „Dzikość” Netflixa
Film
Bond, Batman i Supermeni wracają do akcji. Lubimy tych bohaterów, których już znamy
Film
Rzeź w konstancińskiej rezydencji, czyli pechowe „13 dni do wakacji"
Reklama
Reklama