"Jak się pozbyć cellulitu" komedia Andrzeja Saramonowicza

Widzom grozi odmóżdżenie na kolejnej polskiej komedii „Jak się pozbyć cellulitu"

Aktualizacja: 07.02.2011 10:32 Publikacja: 04.02.2011 18:09

Maja (Maja Hirsch), Kornelia (Magdalena Boczarska) i Ewa (Dominika Kluźniak), czyli lejdis z filmu A

Maja (Maja Hirsch), Kornelia (Magdalena Boczarska) i Ewa (Dominika Kluźniak), czyli lejdis z filmu Andrzeja Saramonowicza

Foto: WARNER

Czym skusić publiczność? Jeszcze kilka lat temu odpowiedź była prosta. Wystarczyło wymyślić fabułę według schematu: kobieta spotyka idealnego mężczyznę – lub na odwrót. I osadzić ją w scenerii jak z reklamowego folderu. Tak rodziły się kasowe sukcesy "Nigdy w życiu" (2004), "Tylko mnie kochaj" (2006) czy "Dlaczego nie!" (2007). Widzom nie przeszkadzało, że scenariusze filmów były oderwane od życia. Przypominały bajkę o królewnie, która z utęsknieniem czeka na księcia. Liczyło się, że na ekranie mogli zobaczyć lepszą wersję samych siebie.

[wyimek][link=http://www.rp.pl/galeria/492083,1,605337.html]Zobacz galerię fotosów z filmu[/link][/wyimek]

Tę konwencję przełamał m.in. Andrzej Saramonowicz. Zanim rozstał się z Tomaszem Koneckim, by solo nakręcić "Jak się pozbyć cellulitu", zrealizowali do spółki, m.in. "Testosteron" (2007), "Lejdis" (2008), "Idealnego faceta dla mojej dziewczyny" (2009). I odczarowali w polskich komediach wizerunek mężczyzn, pokazując, że to nie są rycerze bez skazy. Bywają małostkowi, znerwicowani i zdominowani przez płeć przeciwną. Saramonowicz z Koneckim przysłużyli się również paniom. Kobiety w ich ujęciu piły, przeklinały jak faceci – a przede wszystkim – stale rozmawiały o seksie. Nawet jeśli ich wyzwolenie obyczajowe okazywało się pozorne, bo w gruncie rzeczy marzyły o tradycyjnych rolach żony i matki, to zaskakiwały przebojowością i pieprznym językiem.

[srodtytul]Tani chwyt reklamowy[/srodtytul]

Duet Saramonowicz – Konecki przetarł szlak. Udowodnił, że jest w Polsce miejsce na formułę inną niż romantyczna, śmielszą obyczajowo. Za nim poszli inni. Jednak w porównaniu z "Testosteronem" i "Lejdis", zrobili milowy krok wstecz. Co z tego, że nowe komedie reklamowane są jako sekstremalne ("Zamiana" Konrada Aksinowicza), niegrzeczne ("Śniadanie do łóżka" Krzysztofa Langa) lub seksowne ("Och, Karol 2" Piotra Wereśniaka), skoro to jedynie tani chwyt marketingowy? W istocie widzom wciska się kretyńskie opowiastki. Męsko-damskie relacje wypadają w nich nieznośnie infantylnie. Łamanie tabu sprowadza się do chamskich odzywek, udających inteligentne riposty. W cenie są także dowcipy biorące za cel okolice odbytu ("Ciacho" Patryka Vegi i "Weekend" Cezarego Pazury).

Najgorsze, że do poziomu rodzimego kina rozrywkowego dostosował się również sam Andrzej Saramonowicz. Komedia "Jak się pozbyć cellulitu", zapowiadana jest jako jego "zabójczy poradnik". Rzeczywiście potencjalnym widzom filmu grozi poważne niebezpieczeństwo. Śmierć przez odmóżdżenie.

[srodtytul]Zasada grubej krechy[/srodtytul]

Fabuła przypomina miszmasz. Dwie przyjaciółki – Maja, telewizyjna pogodynka (Maja Hirsch), i Ewa, kuratorka wystawy prezentującej narzędzia tortur (Dominika Kluźniak) – jadą odpocząć do spa. Tam spotykają szaloną masażystkę Kornelię (Magdalena Boczarska), twierdzącą, że poluje na nią seryjny morderca wysysający krew z kobiet. Razem postanawiają złapać i ukarać psychopatę. Ale misję utrudniają im naprzykrzający się faceci, m.in. Krystian (Wojciech Mecwaldowski), biznesmen z branży mięsnej, który sponsoruje wystawę Ewy, a kiedyś był partnerem Mai. I Jakub (Rafał Rutkowski), mąż Ewy, ortodoksyjny Żyd.

Czego tu nie ma! Thriller zamienia się w komedię omyłek, parodystyczne gagi sąsiadują ze scenami jak z horroru, a żarty środowiskowe z nawiązaniami do klasyki kina. W sumie jest to zestaw luźno połączonych skeczów rodem z kiepskiego kabaretu. Saramonowicz popełnia ten sam błąd co konkurencja. W "Jak się pozbyć cellulitu" obowiązuje zasada grubej krechy. Wszystko musi być przeszarżowane jak w kampowej estetyce – od pojedynczych dowcipów po rysunek postaci. Jakby odbiorcą filmu miał być widz o poziomie rozwoju australopiteka, a nie przedstawiciel klasy średniej, do której Saramonowicz adresuje swoje komedie.

W efekcie zamiast świadomych siebie lejdis oglądamy na ekranie upalone trawą idiotki, paplające bez ładu i składu. A ich przeciwnikami są żałosne, męskie karykatury. Kpina z wojny płci? Raczej świadectwo zagubienia autora, który o niebo lepiej radził sobie z podobnymi tematami w poprzednich filmach.

25 lutego wchodzi na ekrany kolejna rodzima komedia – "Wojna żeńsko-męska" Łukasza Palkowskiego. Reklamowana jest jako "nieprzyzwoita". Z materiałów prasowych można wyczytać, że to "film dla bezpruderyjnego widza, otwartego na nowe doznania… także damsko-męskie". Przyznam, że boję się iść do kina. A państwo?

Czym skusić publiczność? Jeszcze kilka lat temu odpowiedź była prosta. Wystarczyło wymyślić fabułę według schematu: kobieta spotyka idealnego mężczyznę – lub na odwrót. I osadzić ją w scenerii jak z reklamowego folderu. Tak rodziły się kasowe sukcesy "Nigdy w życiu" (2004), "Tylko mnie kochaj" (2006) czy "Dlaczego nie!" (2007). Widzom nie przeszkadzało, że scenariusze filmów były oderwane od życia. Przypominały bajkę o królewnie, która z utęsknieniem czeka na księcia. Liczyło się, że na ekranie mogli zobaczyć lepszą wersję samych siebie.

Pozostało 87% artykułu
Film
Rekomendacje filmowe: Wchodzenie w życie nigdy nie jest łatwe
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Film
Kryzys w polskiej kinematografii. Filmowcy spotkają się z ministrą kultury
Film
Najbardziej oczekiwany serial „Sto lat samotności” doczekał się premiery
Film
„Emilia Perez” z największą liczbą nominacji do Złotego Globu
Materiał Promocyjny
Bank Pekao wchodzi w świat gamingu ze swoją planszą w Fortnite
Film
Europejskie Nagrody Filmowe: „Emilia Perez” bierze wszystko