Nie można ich było zobaczyć, bo obnażały socjalistyczną rzeczywistość, podkreślały groteskowość tamtej epoki lub szokowały nowatorską formą. Wśród filmów, które pokrywał kurz na półkach magazynów zamiast błyszczeć na ekranach, znalazły się obrazy wybitnych twórców, m.in. Krzysztofa Kieślowskiego, Władysława Ślesickiego i Marii Zmarz-Koczanowicz. Niektóre z nich doczekały się co prawda telewizyjnej premiery. Tyle że pokazywano je w nocy – tak by miały niemal zerową oglądalność.
„»Z miasta Łodzi« nie wolno wziąć z archiwum, nie wiem dlaczego. »Fabryki« nie wolno wziąć absolutnie, tytuł podkreślony na czerwono" – opowiadał rozgoryczony Krzysztof Kieślowski w rozmowie z Andrzejem Kołodyńskim w 1973 roku.
TVP Kultura przypomni drugi z filmów reżysera. Kieślowski zderzył w „Fabryce" (1970) obraz ciężko pracujących robotników z relacją z narad kierownictwa fabryki traktorów w Ursusie. Poprzez kontrast pokazał, jak urzędnicza machina niweczy wysiłek zwykłych ludzi. Inżynierowie zdają relację z wykonanych planów, ale przede wszystkim przyznają się do własnej bezradności. Nie są w stanie załatwić części zamiennych do maszyn w nowo powstałej odlewni żeliwa, spełnić próśb robotników o bezpieczniki i elektryczne podzespoły. Nie potrafią bowiem przebić się przez kolejne szczeble decyzyjne zbiurokratyzowanej gospodarki.
„Fabryka" uderza w socjalistyczny mit dyktatury proletariatu. Państwo robotników w ujęciu Kieślowskiego okazuje się technokratycznym molochem, w którym nikt nie poczuwa się do odpowiedzialności za podjęte decyzje.
Równie mocno, choć z innej perspektywy, kruszy ten mit dokument „Robotnice" Ireny Kamieńskiej. W 1980 roku reżyserka odwiedziła Krośnieńskie Zakłady Przemysłu Lniarskiego. Zmęczone kobiety mówią do kamery o bezduszności kierowników, skarżą się na łamanie przepisów BHP. Jedna z nich przyznaje z goryczą, że nawet nóg po pracy nie mogą umyć, bo w łazienkach ciągle brakuje ciepłej wody.