Ponad dwie dekady temu Waldemar Krzystek w „Ostatnim promie" udokumentował stan umysłu Polaków w 1981 r., łącząc sensacyjną intrygę z dramatami wyborów moralnych. Nie gloryfikował i niepotrzebnie nie uwznioślał przy tym czasów sprzed 13 grudnia 1981 r. i bezpośrednio po nich. Nie dodawał bohaterom sztucznej charyzmy czy poczucia dziejowej misji. W tamtym filmie nie odwołał się do konkretnych zdarzeń. Po prostu tak mogło być.
Natomiast wypadki przedstawione w „80 milionach" w znaczącej części wydarzyły się naprawdę. Chodzi przede wszystkim o spektakularną akcję wypłacenia z banku – dziesięć dni przed wprowadzeniem stanu wojennego – całego, pochodzącego z członkowskich składek majątku Regionu Dolnośląskiego „Solidarności". Ukryte – za przyzwoleniem arcybiskupa Gulbinowicza – w pałacu biskupim umożliwiły z czasem dynamiczną działalność podziemia. Młodzi ludzie: Józef Pinior, Piotr Bednarz, Stanisław Huskowski i szef regionu Władysław Frasyniuk, zagrali wszechpotężnej esbecji na nosie, a wieści o ich wyczynie szybko rozeszły się po kraju.
Ktoś bardzo młody może zapytać: jak to możliwe, że należących do związku pieniędzy nie można było po prostu wypłacić po wypisaniu stosownego czeku? Otóż dyrektor banku był wówczas zobowiązany zgłaszać większe wypłaty do centrali, a finanse „Solidarności" były pod szczególną obserwacją Służby Bezpieczeństwa. Akcja podjęcia ogromnej wypłaty powiodła się tylko dlatego, że dyrektor banku Jerzy Aulich wstrzymał się z telefonem do czasu wyniesienia walizek z pieniędzmi.
I znów Waldemar Krzystek pokazał, że obce jest mu cierpiętnictwo i sztandarowe kombatanctwo. Pokazał młodych bohaterów sprzed 30 lat jako ludzi prawdziwych, dalekich od spiżu. Niezakładających z góry cierpienia za ojczyznę, czasem tylko poważnych, częściej szalonych. Ludzi, którzy nie wahali się zaryzykować własne zdrowie, a być może i życie, bo tak po prostu wypadało.
„80 milionów" to nie kolejna szkolna czytanka o polityce i niedościgłych herosach, ale sensacyjna opowieść od czasu do czasu przełamywana zabawnymi wstawkami („Socjalizm naszym celem" głosi np. transparent przed siedzibą Polskiego Związku Łowieckiego). Wydarzenia z udziałem młodych solidarnościowców oglądamy także z perspektywy inwigilujących ich SB-ków. Wśród nich na pierwsze miejsce wysuwa się ich dowódca, główny czarny charakter oficer Sobczak. To Kapitan Samo Zło o diabolicznym uśmiechu w brawurowej, świadomie przerysowanej interpretacji Piotra Głowackiego, nawiązującej – nie wiem czy świadomie – do postaci pułkownika SS Landy, dżentelmena i zarazem sadystycznego kata z „Bękartów wojny" Tarantino.