„Ja nie celuję do nikogo z obiektywu. Kamera towarzyszy moim bohaterom, jest świadkiem ich życia, problemów, emocji, zdarzeń. Ma być jak najbliżej, ale ludzie nie mogą odczuwać jej obecności" – o intuicyjnej pracy z bohaterem, nurcie direct cinema, sprzedawaniu Biblii w Ameryce oraz inspiracji muzyką i szyciem mówi jeden z najsłynniejszych dokumentalistów na świecie, amerykański reżyser i operator Albert Maysles, gość XIX edycji Międzynarodowego Festiwalu Sztuki Autorów Zdjęć Filmowych Plus Camerimage.
Anna Serdiukow:
Podczas Plus Camerimage prowadził pan mistrzowską lekcję kina. Naszą rozmowę rozpocznę cytatem z tamtego spotkania, powiedział pan wówczas, że fundamentem dla stosowanej przez pana w kinie dokumentalnym techniki było doświadczenie wyniesione z domu: wielogodzinne obserwacje, studiowanie twarzy ojca, gdy słuchał muzyki.
Albert Maysles:
Ojciec był wielkim melomanem, kochał muzykę klasyczną, potrafił na wiele godzin zastygać w fotelu przysłuchując się ulubionym koncertom. Ale to był pozorny bezruch... Obserwowanie jego twarzy nauczyło mnie cierpliwości, skupienia, konsekwencji. I tego, by szukać głębiej, zaglądać pod powierzchnię, pod maskę, którą każdy z nas przyjmuje. Ojciec odprężał się, gdy słuchał muzyki, ale jego twarz, to, co się z nią działo, to był oddzielny koncert emocji: wzruszenia, przejęcia, czułości, admiracji. Odkryłem jego inne, nieznane oblicze, ale te sytuacje wpłynęły też na moją metodę pracy, na sposób portretowania ludzi.