Nasze mądre babki zwykle mawiały, że dobro zawsze do człowieka wraca. I Kaurismaki o tym właśnie przypomina.
Bohater jego ostatniego filmu, stary czyścibut z ubogiej dzielnicy portowego Hawru, na pierwszy rzut oka nie różni się od ekscentryków zapełniających zwykle obrazy tego fińskiego reżysera.
Małomówny dziwak taszczący walizkę ze swoim „warsztatem", przeganiany spod eleganckich sklepów, coraz bardziej przegrany, bo kto dzisiaj korzysta z usług czyścibutów? Jedynym jasnym punktem jego życia jest brzydka, ale kochająca i tolerancyjna żona, ciesząca się jak dziecko, gdy mąż przyniesie do domu bułkę.
Ale to właśnie ów zamknięty, dość osobny człowiek pomaga małemu nielegalnemu emigrantowi z Afryki. I nagle ma po swojej stronie wszystkich sąsiadów – ludzi, którzy ledwo wiążą koniec z końcem, ale mobilizują siły, żeby chronić murzyńskiego chłopca przed policją i zdobyć pieniądze na jego podróż do matki, do Londynu. Ich średnio legalnej działalności nie zdradzi nawet tajemniczy służbista inspektor policji, którego zadaniem jest deportacja przybyszów bez wizy.
– Akcja filmu o emigrantach nie mogła się rozgrywać w Finlandii czy Szwecji, bo nie ma takich desperatów, którzy by się przenosili do Skandynawii – przyznaje Aki Kaurismaki. – A francuski port w Hawrze zafascynował mnie, gdyż sprawia wrażenie równie samotnego, co ja. Dwukrotnie o nim zapomniano – kiedy w czasie wojny został zbombardowany, i teraz, gdy nie nadąża za rozwojem gospodarczym całego kraju. Hawr ma jednak swoją godność.