Główna bohaterka filmu, skromna pielęgniarka, staje się „dublerką" młodej dziewczyny, która została ranna w wypadku samochodowym i umarła w szpitalu na jej oczach. Wydawała się szczęśliwa, miała rodzinę, chłopaka, a jednak kilkakrotnie podejmowała próby samobójcze. Pielęgniarka ma spędzać czas z jej rodzicami, ale życie dziewczyny zaczyna ją coraz bardziej fascynować. Wyłamuje się z rygorystycznych zasad stowarzyszenia i zaczyna coraz głębiej utożsamiać się ze zmarłą. Fikcja i rzeczywistość się zacierają. Co jest prawdziwym życiem pielęgniarki, która mieszka ze starym ojcem, a co „dublerka" przywłaszczyła sobie z życia zmarłej kobiety? Z pewnością jednak jest coś, co je obie łączy: zagubienie wśród innych ludzi.
Yorgos Lanthimos uzupełnia tę historię wspomnieniami ludzi, którzy stracili swoich bliskich. Co dziś pamiętają? Co jest dla nich ważne? Szczegóły. Ktoś opowiada: „Stale powtarzał: w każdym razie... Zaczynał tak każde zdanie. Na przykład mówił: W każdym razie pada dzisiaj deszcz". Te paradokumnetalne fragmenty są prawdziwie poruszające.
„Alpy" są opowieścią intymną, choć niektórzy krytycy dodają jej bardziej ogólnych, społecznych znaczeń. Piszą o rozpadzie więzi, o nadszarpniętych przez kryzys społecznych strukturach.
– Nie robiłem filmu o kryzysie – zaprzecza Yorgos Lanthimos. – Ale jeżeli widzowie tak „Alpy" odbierają, to jest ich prawo. Greckie kino jest teraz popularne, bo nasz kraj przeżywa bardzo trudne chwile. Wszyscy śledzą z zapartym tchem tasiemcowy ekonomiczny serial, który ma wpływ na światowe giełdy. I, oczywiście, w naszych filmach zawsze ten kryzys jakoś się odbija. Choćby w klimacie czy lęku, który wyczuwa się w ludziach. Ale nie mówiłbym o trendzie czy „greckiej szkole filmowej". Każdy z nas jest inny, każdy idzie własną drogą.
I, jakby chcąc uwiarygodnić swoje słowa, Yorgos Lanthimos mówi, że następny film chciałby zrobić poza Grecją.
– Interesuje mnie odkrywanie innych kultur. Chcę ze swoją kamerą podróżować. A poza tym próbuję oderwać się od biedy naszej greckiej kinematografii. Dziennikarze pytają mnie, czy sukces „Kła" ułatwił mi zrobienie „Alp". Otóż nie. Kryzys jest kryzysem, mieliśmy na „Alpy" bardzo mało pieniędzy i czasu. Właściwie dopiero teraz przekonam się, co oznacza odcinanie kuponów od sukcesu. Po „Alpach" dostałem propozycję zrealizowania filmu w Wielkiej Brytanii. Postanowiłem podjąć tę rękawicę, myślę o trzech projektach jednocześnie, mam nadzieję, że któryś z nich wypali. Choć pełnego szczęścia nigdy nie ma: już zdążyłem się zorientować, że im większy budżet, tym dłuższa droga, którą trzeba pokonać, zanim wyjedzie się na plan.