„Duńczycy powinni uczyć się od niego wizjonerstwa w polityce, umiejętności improwizacji, odwagi dla zmian. Gdyby wówczas posłuchano rad i pomysłów Johanna Struensee Dania byłaby dziś w innym miejscu" – o cenie politycznego wizjonerstwa, zabójczym duńskim konserwatyzmie oraz filmowym fałszowaniu królewskich listów opowiada Nikolaj Arcel, reżyser filmu „Kochanek królowej", historii romansu małżonki Christiana VII i nadwornego lekarza.
Anna Serdiukow: Co w historii dworskiego romansu z XVIII wieku wydało ci się najciekawsze?
Nikolaj Arcel:
To bardzo znana w Danii historia. Uczy się o niej w szkołach, dzieciaki słuchają tak trochę ku przestrodze o intrygach, romansie, zakulisowych rozgrywkach. To najsłynniejsza narodowa opowieść; odgrywa rolę legendy o rodzinie królewskiej, pełniącej w Danii swe funkcje do dziś. Przez lata powstało wiele jej wersji i interpretacji, zmieniał się jej wydźwięk. Napisano na ten temat kilka bestsellerów, powstawały też spektakle teatralne, a nawet baletowe. Ja nawet zostałem zatrudniony jako fryzjer do pracy przy jednym z takich przedstawień, miałem wówczas 15 lat. Czułem się wyróżniony, wokół było tyle pięknych baletnic, mogłem być blisko nich, upinać niesforne kosmyki, bezkarnie wchodzić do garderoby, kiedy się przebierały... Spektakl nazywał się „Karolina Matylda" i graliśmy go jedynie przez trzy miesiące, ale to wystarczyło, żebym pokochał balet.