55 lat temu, 2 października 1957 roku, odbyła się premiera filmu "Most na rzece Kwai".
Tekst z archiwum "Rzeczpospolitej"
O Kanczanaburi (Kanchanaburi) zapewne nikt by nie usłyszał, gdyby nie pewien film. Miasto, jakich wiele w Tajlandii, powstałe zaledwie wiek temu, stolica prowincji o tej samej nazwie. Jedna główna ulica, dworzec, stacja kolejowa, kilka mostów na rzece. Jeden z nich to tytułowy most powieści Pierre’a Boulle’a i powstałego na jej kanwie filmu. Sława nagrodzonego siedmioma Oskarami „Mostu na rzece Kwai” przyciąga do Kanchanaburi tysiące turystów. Przyjeżdzają i... odjeżdżają rozczarowani. – Ten most jest taki normalny – mówią. Cóż, historii nie da się zobaczyć.
Prawdziwy i filmowy
Położone malowniczo wśród gór i pól trzciny cukrowej miasto w czasie II wojny światowej miało odegrać bardzo dużą rolę. Okupujący te tereny Japończycy planowali inwazję na brytyjskie Indie. Szukając drogi, która skróciłaby dostawy wojska i sprzętu do Indii, postanowili wybudować kolej łączącą Tajlandię z Birmą. Prace ruszyły w 1942 r. równocześnie po obu stronach granicy. 415-kilometrowa trasa została wytyczona przez dziewiczą, trudno dostępną puszczę w dolinie rzeki Kwai.
Japońscy inżynierowie zakładali, że budowa potrwa pięć lat. Armia uporała się z nią w 16 miesięcy, zmuszając do pracy 200 tys. miejscowych robotników i ok. 60 tys. jeńców alianckich. Przy tym do wykuwania skał robotnicy mieli tylko prymitywne narzędzia i własne ręce. Ginęli dziesiątkowani upałem, tropikalnymi chorobami, morderczą pracą i torturami. Szacuje się, że w czasie budowy zmarło około 16 tys. jeńców i 100 tys. miejscowych. Linia szybko zyskała nazwę Death Railway – kolei śmierci.