Z gangu na scenę

Z F. Murrayem Abrahamem o „Bitwie pod Wiedniem" i cudach w jego życiu rozmawia Barbara Hollender

Aktualizacja: 10.10.2012 11:36 Publikacja: 10.10.2012 09:23

F. Murray Abraham jako Marek z Aviano w „Bitwie pod Wiedniem”. Od piątku w kinach

F. Murray Abraham jako Marek z Aviano w „Bitwie pod Wiedniem”. Od piątku w kinach

Foto: Monolith films

Rz: Jaki ma pan stosunek do ojca Marka z Aviano, bohatera filmu?

F. Murray Abraham:

Grając, pamiętałem, że w XXI wieku ludzie przestali wierzyć w cuda. A potrzebujemy ich dzisiaj bardziej niż kiedykolwiek. Ojciec Marek miał w sobie ogromną wiarę, dzięki niej mógł dokonywać rzeczy niemożliwych. I sprawiał, że inni zaczynali wierzyć w cuda. To ważne, bo w trudnych czasach ludzie stają się cyniczni, nie widzą przed sobą przyszłości, a wtedy nadzieja jest najbardziej potrzebna. Mam wrażenie, że film ją niesie: wraca do ważnego okresu w dziejach Europy, gdy okazało się, że można pokonać mrok.

Czytaj recenzję filmu

XXI wiek znów przyniósł konflikt pomiędzy Wschodem i Zachodem. Jaką rolę może dzisiaj odegrać „Bitwa pod Wiedniem"? Czy nie będzie drażnić, akcentować różnic między kulturą islamską i chrześcijańską?

Nie widziałem jeszcze gotowego filmu. Ale jestem przekonany, że między tymi dwoma światami są podobieństwa i konflikt może zostać rozwiązany pokojowo, bez wojen, terroryzmu i ofiar. Wierzę, że obraz Renzo Martinellego zrodzi taką refleksję. Sam straciłem dwóch braci- -żołnierzy. Jeden zginął na poligonie, drugi wrócił z Wietnamu psychicznie przetrącony i jakiś czas później został zabity podczas ulicznej awantury.

Zobacz galerię zdjęć

„Bitwa pod Wiedniem" to pana kolejny europejski film, bo przecież występował pan w produkcjach włoskich, brytyjskich, rosyjskich.

Jako artysta jestem chyba nawet bardziej popularny w Europie niż w Stanach. Dziwna sytuacja, sam nie umiem jej wytłumaczyć.

Podobne zdanie usłyszałam kiedyś od Woody'ego Allena.

Może dlatego tak dobrze poczułem się na planie „Jej wysokości Afrodyty" u Allena. On nigdy nie podniósł głosu, a zawsze osiągał to, czego pragnął. Rozumiem jego fascynację Europą. Mnie też ona pociąga.

Bardzo europejskie jest też pańskie oddanie teatrowi.

Scena to moja miłość. Miejsce, gdzie całkowicie odpowiadam za rolę. Nikt mnie nie może ze spektaklu wyciąć, jestem swoim reżyserem i montażystą. Czuję reakcję widzów, mogę z nimi rozmawiać.

Podobno to teatr sprawił, że został pan aktorem?

Pochodzę ze skromnej włosko-syryjskiej rodziny emigrantów. Wczesną młodość spędziłem w Teksasie, w El Paso należałem do młodzieżowego gangu, gdyby nie teatr, niechybnie trafiłbym do więzienia. Ale kiedy miałem 16 lat, nauczyciel powiedział mi, że powinienem spróbować aktorstwa. Moi bliscy nie mieli nic wspólnego ze sztuką, a ja zakochałem się w teatrze. Był w tym palec boży: znalazłem cel w życiu. Poczułem, że mogę w tym zawodzie odnieść sukces. Może to wygląda na zarozumialstwo, ale tylko wierząc w siebie, można coś osiągnąć.

I dla teatru osiadł pan w Nowym Jorku, odmawiając przeprowadzki do Los Angeles, gdzie łatwiej robi się karierę filmową?

Kocham Nowy Jork. To najwspanialsze miejsce do życia. Inspirujące. Jego atmosfera i energia odbijają się też w teatrze, choć z przykrością muszę stwierdzić, że dzisiejsze sceny nowojorskie nie są już tak wspaniałe jak kiedyś.

Kino też dużo panu zaoferowało. Wykorzystał pan szansę: odebrał pan Oscara za rolę Salieriego w „Amadeuszu" Milosa Formana. Zagrał pan potem w kilku hitach, ale podobno sporo propozycji odrzucił.

Nigdy nie myślałem wyłącznie o sławie i pieniądzach. Oscar otworzył przede mną wiele drzwi. Wybrałem teatr, bo z kina nie zawsze przychodziły oferty, które wydawały mi się wyzwaniem. Grywałem głównie w komediach, potem reżyserzy chcieli mnie obsadzać w rolach czarnych charakterów.

Proszę nie narzekać. Spotkał się pan na planie choćby z Allenem, van Santem, Annaudem.

Niestety, w kinie nie ma wielu artystów tej klasy. I brakuje pieniędzy na ich projekty. A ja tęsknię za filmami skromnymi, lecz ambitnymi. Przyjmuję role w dużych produkcjach, bo Nowy Jork jest drogim miastem, a mam na utrzymaniu rodzinę.

Ta rodzina jest kolejnym cudem: w tym środowisku  rzadko trafiają się małżeństwa z 50-letnim stażem.

To wielkie błogosławieństwo mojego życia.

 

Przegrana filmowa batalia

Bitwa pod Wiedniem, mimo że uznawana za przełomową w dziejach świata, nie doczekała się dotąd ekranowego wizerunku. Film Renzo Martinelleiego nieudolnie wypełnia tę lukę. Kto oczekuje wizji Polski jako przedmurza chrześcijaństwa przed muzułmańską nawałą, ten srogo się zawiedzie. Sławne polskie zwycięstwo jest tylko średnio efektownym dodatkiem (kilka minut ponaddwugodzinnej projekcji). A król Sobieski to postać wręcz epizodyczna. Głównym bohaterem jest bowiem mnich Marko z Aviano (w 2003 r. beatyfikowany przez Jana Pawła II), kaznodzieja, który z polecenia papieża Innocentego XI aktywnie współtworzył (jako doradca austriackiego cesarza Leopolda) koalicję antyturecką. Ukazano go jednak w stylu nieznośnie hagiograficznym, mieszając świętość z fantasy (mieszanka piorunująca), co chwilami ociera się o niezamierzoną śmieszność. Uratował tę postać znakomity F. Murray Abraham. Wbrew wizerunkowi ze scenariusza stworzył niezwykle wyrazisty, psychologicznie prawdziwy wizerunek człowieka umiejącego przekonać ówczesnych władców do swej misji ewangelizacyjnej. Nie spisali się twórcy obficie wykorzystywanych efektów komputerowych serwujący w nadmiarze drażniące oczy i dobry smak koszmarne landszafciki.

Rz: Jaki ma pan stosunek do ojca Marka z Aviano, bohatera filmu?

F. Murray Abraham:

Pozostało 98% artykułu
Film
„28 lat później”. Powrót do pogrążonej w morderczej pandemii Wielkiej Brytanii
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Film
Rekomendacje filmowe: Wchodzenie w życie nigdy nie jest łatwe
Film
Kryzys w polskiej kinematografii. Filmowcy spotkają się z ministrą kultury
Film
Najbardziej oczekiwany serial „Sto lat samotności” doczekał się premiery
Materiał Promocyjny
Bank Pekao wchodzi w świat gamingu ze swoją planszą w Fortnite
Film
„Emilia Perez” z największą liczbą nominacji do Złotego Globu