Tak ośmioletnia dziś Quvenzhané Wallis postrzega różnice między sobą a Hushpuppy, wspaniałą bohaterką najbardziej niezwykłego filmu tego roku. Amerykańskie „Bestie z południowych krain", już uhonorowane czterema trofeami w Cannes – m.in. Złotą Kamerą dla najlepszego debiutu – oraz Wielką Nagrodą Jury w Sundance, z pewnością zgarną na początku przyszłego roku jakieś Oscary. Niewykluczone, że zdobędą je właśnie mała Wallis, jej ekranowy partner Dwight Henry oraz reżyser Benh Zeitlin.
Jego film jest w takim samym stopniu dramatem społecznym co postapokaliptyczną opowieścią fantastyczną odnoszącą się do mitów i tworzącą własne. Takie odizolowane od stałego lądu społeczności jak w „Bestiach...", usiłujące przetrwać na własnych warunkach, można spotkać w Luizjanie. Tam też, w okolicach Nowego Orleanu, powstał obraz Zeitlina – efekt nieprawdopodobnej wyobraźni, wrażliwości i świetnego warsztatu. Zagrali sami naturszczycy. Obok Wallis objawieniem filmu jest wspomniany Henry, grający jej ojca właściciel piekarni i kawiarni, który gdy uderzył huragan Katrina, sterczał w wodzie po szyję. Trzeba było go błagać, by „wystąpił" na ekranie, ponieważ to rodzina jest dla niego najważniejsza i to jej, poza wyczerpującą pracą, poświęca cały wolny czas. Właśnie takiego mężczyzny Zeitlin potrzebował jednak do „Bestii...", bo barwna społeczność Bathtub – tak nazywa się wysepka – jest jak rodzinna wspólnota. Przeżyć tu nie jest łatwo i każdy musi być silny, również mała dziewczynka.
Hushpuppy sama prowadzi łódź zrobioną przez tatę z kabiny ciężarówki, zapala gaz pod wielkim garnkiem za pomocą miotacza płomieni, karmi zwierzęta domowe i poluje na ryby. Jest blisko z naturą, której bijące serce słyszy w każdym stworzeniu. Widzi świat na swój wyjątkowy sposób, przefiltrowując zasłyszane informacje i tworząc jego oryginalny obraz, w którym prehistoryczne tury ożywają pod wpływem topnienia pokrywy lodowej Antarktydy i ruszają na Bathtub. Dla Hushpuppy, podobnie jak dla jej rodziny, cywilizacja jest zagrożeniem. Ci ludzie nie chcą być trybikami w maszynie, nie chcą udogodnień, pragną świętego spokoju. Ich relacje są takie jak w społecznościach pierwotnych – każdy ma swoje zadanie do wykonania.
Dojrzały sposób przedstawienia związku dziewczynki z jej umierającym, samotnie wychowującym ją ojcem, usiłującym nauczyć ją sztuki przetrwania, zdumiewa u początkującego reżysera. Przy okazji tego filmu znowu widać, że dziecięcy bohater, tak po macoszemu i od wielkiego święta traktowany przez polskie kino, zajmuje ważne miejsce w kinematografii światowej. Tutaj zbyt rzadko staje się postacią pierwszoplanową, częściej stanowiąc jedynie dodatek do intrygi rozgrywającej się wśród dorosłych.