Agent 007 należy do najbardziej plastycznych postaci w historii kina. Filmy z jego udziałem zawsze odzwierciedlały zagrożenia charakterystyczne dla danej epoki i związane z nią lęki. W tym sensie komandor Jej Królewskiej Mości jest podobny do komiksowych herosów pokroju Batmana, którzy posiedli tę samą zdolność – właściwą największym ikonom popkultury.
Przez 50 lat Bond zmieniał się fizycznie. Miał też rozmaitych wrogów – szaleńców planujących unicestwić ludzkość, gangsterów, zabójcze femme fatale, terrorystów. Jednak niezależnie od tego, jak wyglądał i z kim walczył, przez większość ekranowego życia sens istnienia nadawała mu zimna wojna.
Od chwili kinowego debiutu w 1962 roku, Bond właściwie wykonywał stale jedno zadanie – utrzymywał status quo między Stanami Zjednoczonymi a Związkiem Radzieckim.
Nic dziwnego, że gdy zimnowojenna epoka dobiegła końca, przeżył najtrudniejsze chwile w karierze. Musiało minąć kilka lat, zanim oswoił się z inną rzeczywistością geopolityczną i nabrał werwy do działania w nowym, wielobiegunowym świecie. A kino inaczej ukształtowało polityczne priorytety Jamesa Bonda niż powieści Iana Fleminga.
Obrońca imperialnej potęgi
Gdy agent 007 po raz pierwszy pojawił się w książce „Casino Royale" (1953), Wielka Brytania nadal była imperialną potęgą, choć proces dekolonizacji zaczął już podkopywać jej status. Bond uosabiał siłę imperium, które w sojuszu z USA próbowało przystosować się do dynamicznych zmian na świecie i stawić opór komunizmowi. Jednym z podstawowych obowiązków Bonda było więc bronienie pozycji Wielkiej Brytanii.