Prorok i jego uczeń

Od piątku na ekranach „Mistrz", którego głównym walorem jest mistrzowski pojedynek aktorski Philipa Seymoura Hoffmana oraz Joaquina Phoeniksa

Aktualizacja: 14.11.2012 09:28 Publikacja: 14.11.2012 08:53

Mistrz

Mistrz

Foto: Gutek Film

O „Mistrzu" było głośno, zanim jeszcze na festiwalu w Wenecji odbyła się jego prapremiera. Paul Thomas Anderson, twórca „Magnolii" i „Aż poleje się krew", wrócił do kina po pięcioletniej przerwie. Pierwowzorem jego bohatera stał się założyciel sekty scjentologicznej Ron Hubbard.

Zobacz galerię zdjęć

Akcja filmu toczy się w latach 50. Freddie Quell ma za sobą traumę II wojny światowej. Jest prostym facetem, który nie potrafi opanować agresji i nie jest w stanie znaleźć sobie miejsca w dostatniej Ameryce. Niewiele zresztą umie. Może robić zdjęcia w centrach handlowych albo mieszać drinki.

Los przypadkiem styka go z Doddem Lancasterem, który sam się przedstawia jako „pisarz, doktor, filozof, ale przede wszystkim mężczyzna". Odtąd film opowiada o ich pełnych emocji i napięcia relacjach.

„Mistrz" jest pojedynkiem między dwoma bohaterami i dwoma znakomitymi aktorami. Joaquin Phoenix gra życiowego nieudacznika, człowieka zwolnionego z marynarki wojennej, pacjenta szpitala psychiatrycznego, alkoholika. Poznajemy Freddiego, gdy masturbuje się na plaży przy wyrzeźbionej w piasku figurze nagiej kobiety. Nie ma żadnej przyszłości. Nikt nie traktuje go jak wojennego weterana-bohatera, raczej jako wyrzutka.

Dodd Lancaster tworzy sektę, która ma zgarnąć wykolejeńców pozbawionych przez wojnę poczucia bezpieczeństwa. „Uzdrawia" ludzi z traum, prowadzi seanse hipnotyczne, próbując dojść do źródła cierpienia, które lokuje w poprzednim życiu swojego pacjenta. Albo w jego wyobraźni.

Grany przez Hoffmana Lancaster to inteligentny manipulator. Do końca się nie dowiemy, ile w nim wiary w to, co robi, ile bezczelnego cynizmu. Dodd doskonale wchodzi w rolę proroka w czasie dyskusji, sesji i nawet wtedy, gdy gruby i ociężały tańczy na przyjęciu, wzbudza powszechny zachwyt. Pół zbawca, pół showman, idealnie przystający do czasów, które nadchodzą. A że sam idzie na sznurku żony, niby stojącej z boku, ale silnej i zdeterminowanej?

Film Andersona jest opowieścią o uwodzeniu. Freddie staje się dla Lancastera królikiem doświadczalnym. Poddaje mu się, bo imponuje mu styl mistrza, otaczające go uwielbienie bogatych starszych pań i życie w aurze proroka.

Ta fascynacja działa jednak w obie strony. Mistrz chce ujarzmić dzikie zwierzę, które siedzi we Freddiem. I Freddie to wyczuje. On, przegrany alkoholik, który dzięki Doddowi dźwiga się z upadku, staje się w tym związku coraz silniejszy. Są w gruncie rzeczy podobni: obaj mają w sobie demona.

Inni, ale podobni

Hoffman i Phoenix są zupełnie różni, ale noszą w sobie niezależność i nieprzystosowanie do reguł show-biznesu.

45-letni Philip Seymour Hoffman, który grał już wcześniej w „Boogie Nights", „Magnolii" i „Lewym sercowym" Andersona, ma urodę daleko odbiegającą od standardów hollywoodzkich. Może dlatego przez lata pojawiał się w kinie głównie na drugim planie. Dopiero kreacja w „Hazardziście" Richarda Kwietniowskiego sprawiła, że zaczęto mu powierzać główne role, a film Bennetta Millera „Capote" przyniósł mu Oscara. Ale rola gwiazdy Hoffmanowi nie leży.

„Życie nauczyło mnie pokory. Wiem, co to znaczy chodzić na przesłuchania i wszędzie słyszeć, że jesteś za duży, za stary, za młody, a w ogóle to nie pasujesz" – mówi. Pojawia się na spotkaniach z dziennikarzami z tłustymi włosami, w rozchełstanej koszuli i zapewnia, że nie zostanie celebrytą.

Niechęć do blichtru łączy go z 38-letnim Joaquinem Phoeniksem, który kilka razy wycofywał się z kina. Syn członków sekty Children of God od małego zarabiał, grając na ulicach, a do telewizji trafił jako ośmiolatek. Miał 19 lat, gdy w 1993 roku jego brat River zmarł po przedawkowaniu narkotyków. Przeżył szok,  nie stanął przed kamerą przez dwa lata.

W 2008 roku znów ogłosił koniec kariery.  W „Mistrzu" wrócił na ekran, ale na konferencji prasowej w Wenecji przypominał swojego bohatera – znerwicowany odpalał papierosa od papierosa, by nagle wstać i wyjść z sali. Niepokorny, zbuntowany antygwiazdor. I aktor równie doskonały jak Hoffman.

Scjentolodzy w tle

Poza nimi jest w „Mistrzu" Ameryka lat 50. Kraj przeżywający okres prosperity, a jednocześnie walczący o to, by wyleczyć wojenne rany. To właśnie w takim rozchwianym świecie, pełnym niepokoju jak nasza współczesność, może działać facet w rodzaju Lancastera, epatujący mieszanką psychoanalizy i teorii reinkarnacji.

W takim czasie mógł założyć sektę scjentologów Ron Hubbard. Ale wątek scjentologiczny jest w filmie najmniej przekonujący. Anderson genialnie pokazuje relację mistrza i życiowego rozbitka, ale nie wyjaśnia, czym przywódca sekty mógł uwieść tysiące wiernych – często artystów i inteligentów, którzy sprzedali mu się z całą duszą. Ważni są Lancaster i Freddie. I dlatego „Mistrz", choć znakomicie zrealizowany, pozostaje popisem nie Paula Thomasa Andersona, lecz przede wszystkim Philipa Seymoura Hoffmana i Joaquina Phoeniksa. Nic dziwnego, że obaj aktorzy są dziś mocnymi kandydatami do oscarowych nominacji.

 

O „Mistrzu" było głośno, zanim jeszcze na festiwalu w Wenecji odbyła się jego prapremiera. Paul Thomas Anderson, twórca „Magnolii" i „Aż poleje się krew", wrócił do kina po pięcioletniej przerwie. Pierwowzorem jego bohatera stał się założyciel sekty scjentologicznej Ron Hubbard.

Zobacz galerię zdjęć

Pozostało 94% artykułu
Film
Kryzys w polskiej kinematografii. Filmowcy spotkają się z ministrą kultury
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Film
Najbardziej oczekiwany serial „Sto lat samotności” doczekał się premiery
Film
„Emilia Perez” z największą liczbą nominacji do Złotego Globu
Film
Europejskie Nagrody Filmowe: „Emilia Perez” bierze wszystko
Materiał Promocyjny
Do 300 zł na święta dla rodziców i dzieci od Banku Pekao
Film
Harry Potter: The Exhibition – wystawa dla miłośników kultowej serii filmów