„Najświętsza panienka, Koptowie i ja" to film o katolikach żyjących w Egipcie. Ale także o wierze i objawieniach, o styku różnych religii, a wreszcie o poszukiwaniu własnych korzeni.
Podczas rodzinnego spotkania mieszkający we Francji Namir Abdel Messeech ogląda kasetę, na której zarejestrowany został cud: objawienie maryjne w egipskim Asjut. Młody filmowiec wyrusza w rodzinne strony pierwszy raz od 15 lat. Jego najbliżsi wywodzą się z Koptów, stanowiących w Egipcie – mimo wieków prześladowań ze strony islamistów – pokaźną grupę chrześcijańską. Generalnie jest to społeczność żyjąca w symbiozie z muzułmanami, posługująca się językiem arabskim, wykształcona. Ale bywały okresy, m.in. po wojnie sześciodniowej w 1967 roku, gdy Koptowie byli prześladowani.
W swojej wiosce Nadir obserwuje relacje muzułmanów i chrześcijan. Przywołuje w filmie rodzinną anegdotę. Gdy miał kilka lat, zapytano go, czy chciałby mieć przyjaciela muzułmanina czy chrześcijanina. Odpowiedział: „Chciałbym mieć przyjaciela". Teraz też ludzie różnych wyznań współistnieją tu w zgodzie. Mają inne tradycje, pewnych granic nie wolno im przekraczać, ale nie walczą ze sobą. Żyją we wzajemnym szacunku.
Nadir pojechał do Egiptu, by zrealizować dla francuskiej telewizji dokument o objawieniu maryjnym, tymczasem nie jest to takie proste. Od czego jednak jest kino? Nadir zaczyna pojawienie się Matki Boskiej inscenizować, co znów wywołuje wiele zabawnych sytuacji. Jak choćby tę, że do roli Najświętszej Panienki najbardziej pasuje miejscowa muzułmanka.