Artysta obrazu

Za zdjęcia do „Lincolna" Janusz Kamiński dostał swoją szóstą nominację do Oscara. Ma już w domu dwie takie statuetki, od 20 lat pracuje ze Spielbergiem. I jest jednym z najwybitniejszych operatorów świata – pisze Barbara Hollender

Aktualizacja: 24.02.2013 08:52 Publikacja: 23.02.2013 20:16

Na początku lat 90. Steven Spielberg, kiedy przygotowywał się do nakręcenia „Listy Schindlera", szukał operatora, który udźwignąłby temat Holokaustu. Wybrał młodego Polaka.

Zobacz galerię zdjęć

- Steven nie ukrywał, że moje polskie pochodzenie było przy „Liście Schindlera" dużym atutem, ale zawsze powtarzał, że nie dlatego mnie zaangażował – opowiadał mi kiedyś Kamiński. – Poznaliśmy się nieco wcześniej. Miałem na koncie sześć filmów. Spodobały mu się zdjęcia do jednego z nich. Zadzwonił. Zrobiłem dla niego jeden krótki film, a zaraz potem zaproponował mi „Listę Schindlera".

Czarno-białe, niesłychanie dynamiczne, pełne emocji zdjęcia głęboko zapadały w pamięć. To był pierwszy Oscar Kamińskiego. Człowieka, który zaledwie 13 lat wcześniej, jako 19-latek, przyjechał do Stanów z plecakiem i marzeniami o lepszym życiu.

Droga do Hollywood

Urodził się w Ziębicach na Dolnym Śląsku w 1959 r. Ojciec był generalnym technologiem we wrocławskiej fabryce wodomierzy. Młodzieńcze lata Janusza przypadły na lata 70. – czas Gierka, w którym przenikały już do Polski zachodnie wzorce. Bardzo atrakcyjne. Kamiński był zafascynowany muzyką amerykańską, a – jak przyznaje – jego wyobrażenia o kraju za oceanem kształtowały filmy: „Znikający punkt", „Taksówkarz", „Swobodny jeździec", „Nocny kowboj", obrazy Altmana. W 1980 r. wrzucił do torby dżinsy i sandały i przez Wiedeń pojechał do Stanów. Do Chicago, bo od znajomego dostał adres, pod którym mógłby się zatrzymać.

Jeszcze wtedy nie wiedział, co chce robić, ale marzyła mu się kariera Polańskiego. Poszedł do Columbia College w Chicago i łamaną angielszczyzną powiedział dziekanowi wydziału filmowego, że chce na tej uczelni studiować. I dziekan go przyjął. Może wyczuł jego determinację, a może po prostu miał nosa do ludzi. Operatorem został Kamiński przypadkiem. Opowiada:

– Kiedy zaczęliśmy na wydziale kręcić etiudy, jedna osoba musiała napisać scenariusz, druga miała film wyprodukować, trzecia – zrobić zdjęcia, a czwarta – zagrać. Ciągnęliśmy zapałki. Na mojej było napisane „kamera". To była najlepsza zapałka na świecie. Zrobiłem zdjęcia i po raz pierwszy w życiu usłyszałem, że jestem dobry.

Chicago było dla niego tylko pierwszym etapem podróży. Wiedział, że mekką ludzi kina jest Los Angeles. Pojechał tam i dostał się do prestiżowej szkoły American Film Institute. Zaczął pracować przy filmach krótkometrażowych. Właśnie jeden z nich zobaczył Steven Spielberg. – „Lista Schindlera" zmieniła moje życie. Nagle mogłem wybierać w propozycjach. A przede wszystkim stworzyliśmy tandem ze Stevenem.

Do tej pory zrobili razem 13 filmów, m.in. „Zaginiony świat: Jurassic Park", „Amistad", „Terminal", „Monachium", „Czas wojny". Za fenomenalne zdjęcia do „Szeregowca Ryana" Kamiński dostał drugiego Oscara. Nikt przed nim nie pokazał tak pola bitwy. W czasie ujęć lądowania w Normandii w powietrzu czuje się oszołomienie walką, strach, przerażenie. – Podczas przygotowań do „Szeregowca Ryana" zrozumiałem, że jeśli chcę pokazać widzom bitwę z bardzo bliska, sam muszę znaleźć się z żołnierzami w okopie – mówi.

Jacek Marczyński: Janusz Kamiński dostanie Oscara?

Malowanie światłem

Każdy jego film ma inną stylistykę. Fenomenalne zdjęcia zrobił do „Motyla i skafandra" Juliana Schnabla, gdzie wybrane partie filmu o człowieku całkowicie sparaliżowanym po wylewie opowiedział tak, jakby patrzył na świat oczami swojego bohatera. Obraz czasem się zacierał, widz nagle oglądał tylko kolana pielęgniarek. Kiedy lekarze zaszyli pacjentowi powiekę, widza też ogarnia ciemność. Bardzo ryzykowny eksperyment, wymagający wielkiej odwagi.

Jak każdy wybitny operator Janusz Kamiński podkreśla, że zdjęcia muszą służyć filmowi. Dlatego przy „Lincolnie" zrezygnował z wszelkich eksperymentów. Studiował dokumenty i obrazy z połowy XIX wieku i zachowane czarno-białe fotografie z czasów Abrahama Lincolna. Sceny mowy inauguracyjnej prezydenta czy jego obrazy na łożu śmierci są w filmie odtworzeniem starych zdjęć. – Wiedziałem, że w „Lincolnie" zdjęcia muszą być tradycyjne, eleganckie i bardzo spokojne – powiedział niedawno w jednym z wywiadów. – Bardzo ważne są w tej opowieści sceny przemówień prezydenta, a także rozmów, które toczy on z kongresmenami. A że każdy ruch kamery odciąga uwagę widza od wypowiadanych słów, starałem się nie wykonywać zbyt wielu jazd ani cięć. Ważne było też światło. Lincoln jest w tym filmie najważniejszy, dlatego to on zawsze jest najjaśniej oświetlony.

Janusz Kamiński kocha kino. I Hollywood. Protestuje, gdy ktoś mówi, że w Europie operatorzy są artystami, a w Ameryce – rzemieślnikami.

– To bardzo niesprawiedliwa opinia, kryje nutę pogardy – mówi. – Tymczasem amerykańscy operatorzy wznieśli się na wyżyny swojego zawodu. W kinie są pewne normy, których nie można ignorować. Nie wolno sobie pozwolić na niechlujstwo czy błędy. Na planie trzeba być świetnym rzemieślnikiem. I są w Hollywood wyśmienici rzemieślnicy, którzy robią wielkie kariery. Ale czasem któryś z takich rzemieślników staje się artystą. Choć oczywiście nie zdarza się to często, bo artyści nie rodzą się na kamieniu. Myślę, że w gruncie rzeczy w Polsce, we Włoszech czy w Anglii jest bardzo podobnie.

Nowe wyzwania

Kamiński lubi też Los Angeles. Ale jednocześnie zachowuje do tego miasta dystans.

– Tam wszyscy mówią o kinie – przyznaje. – Trudno jest znaleźć kawałek normalnego życia. Ale można.

Swoją „normalność" już znalazł. Jego pierwsze małżeństwo z aktorką Holly Hunter skończyło się rozwodem w 2001 r., po sześciu latach. Ale teraz znów ma dom i rodzinę. W 2004 r. ożenił się z Kanadyjką Rebeccą Rankin. Jest ojcem bliźniaków, które uwielbia. A że lubi wyzwania, rzuca się w nowe rejony.

– Moje sny jako operatora się spełniły – mówi i próbuje sił w reżyserii.

W 2000 r. nakręcił thriller „Stracone dusze", w 2007 r. zrealizował w Polsce skromny dramat o młodym małżeństwie adoptującym chorego chłopca „Hania", dwa lata temu wyreżyserował jeden z odcinków serialu telewizyjnego „Zdarzenie".

Dziś kończy swoją kolejną fabułę „American Dream", w której w jednej z ról wystąpiła też odtwórczyni głównej bohaterki „Hani" – Agnieszka Grochowska. Co ciekawe, w tym filmie Kamiński nie stanął za kamerą, autorem zdjęć jest Keith Dunkerley, który był w jego ekipie operatorskiej w „Raporcie mniejszości" i „Złap mnie, jeśli potrafisz".

– Nie lubię stagnacji – wyznaje znakomity autor zdjęć. – Człowiek musi mieć kilka profesji, kilka różnych zajęć, żeby czuł się odświeżony i wzbogacał swoje doświadczenie.

Dziś Janusz Kamiński jest w kinie osobistością. Oponuje, kiedy nazywa się go polskim operatorem.

– Jestem operatorem amerykańskim – mówi. – Kiedy wyjeżdżałem z Polski w 1980 r., miałem 19 lat. W Ameryce przeżyłem całe dorosłe życie, tam też zaczynałem od zera moją filmową edukację. Ale jednocześnie przyznaje, że w znacznej mierze ukształtowały go doświadczenia wczesnej młodości.

– To przecież w Polsce z dziecka wyrastałem na dorosłego, myślącego człowieka – mówi. – Nie mieliśmy wolności politycznej, więc sztuka niosła nam poczucie swobody. W naszym życiu literatura, teatr, film były wtedy szalenie ważne. Panował snobizm na kulturę, liczył się rozwój intelektualny, a nie dobra materialne. Te właśnie wartości zaszczepiła we mnie moja młodość. I jeszcze chyba tęsknotę za pięknem. Żyliśmy w dość ponurym świecie bez koloru, wśród ludzi, którzy za rzadko się uśmiechali. Więc ta tęsknota była czymś naturalnym.

W czołówkach filmów oscarowy operator wciąż używa polskiego brzmienia nazwiska. Kaminski, nie Kaminsky. I imienia Janusz, z którym Amerykanie z trudem sobie radzą. W filmowym portalu można przeczytać: „wymawiać Ya-nush".

Na początku lat 90. Steven Spielberg, kiedy przygotowywał się do nakręcenia „Listy Schindlera", szukał operatora, który udźwignąłby temat Holokaustu. Wybrał młodego Polaka.

Zobacz galerię zdjęć

Pozostało 98% artykułu
Film
Kryzys w polskiej kinematografii. Filmowcy spotkają się z ministrą kultury
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Film
Najbardziej oczekiwany serial „Sto lat samotności” doczekał się premiery
Film
„Emilia Perez” z największą liczbą nominacji do Złotego Globu
Film
Europejskie Nagrody Filmowe: „Emilia Perez” bierze wszystko
Materiał Promocyjny
Do 300 zł na święta dla rodziców i dzieci od Banku Pekao
Film
Harry Potter: The Exhibition – wystawa dla miłośników kultowej serii filmów