Podobną świadomość miało wielu innych członków Amerykańskiej Akademii Filmowej. Taka była atmosfera przed Oscarami. Wyraźnie faworyzowany był film Bena Afflecka „Operacja Argo". Ale dla Stevena Spielberga największym ciosem była porażka w kategorii reżyserskiej. Wygrana Anga Lee była zaskoczeniem. Jego „Życie Pi" to w gruncie rzeczy opowieść o jednym facecie i tygrysie bengalskim. A wiadomo również, że w technologii 3D bardzo poważny wpływ na kształt filmu wywierają operator i specjaliści od techniki stereoskopowej.
Kilka dni po Oscarach krytycy i filmoznawcy zastanawiają się, dlaczego ponad 6 tysięcy członków Akademii nie zagłosowało na Spielberga, który - jak się wydawało - nie miał wielkiej konkurecji. Za markowym reżyserem stał znakomity scenarzysta, laureat nagrody Pulitzera Tony Kushner, rewelacyjny Daniel Day-Lewis (on zresztą doceniony przez Akademię), mistrz zdjęć Janusz Kamiński. Wysokie wpływy z kinowych kas i bardzo dobre amerykańskie recenzje. A poza tym patriotyczny temat i miliony wydane na kampanię reklamową.
No i właśnie niektórzy obserwatorzy twierdzą, że tej reklamy było zbyt dużo. Członkowie Akademii poczuli się być może osaczeni przez urzędników DreamWorks i Disneya. Ale dziennikarze amerykańscy piszą również o innych przyczynach porażki. Większość spośród 6 tysięcy członków Akademii ogląda filmy na przysyłanych przez producentów przeglądówkach. „Lincoln" ze swoimi mrocznymi zdjęciami i długimi pasażami nie wypadał dobrze na domowych monitorach, nawet tych dużych.
Innym powodem było i to, że Spielberg traktowany jest jak weteran, a także wielki hollywoodzki potentat. I tu znowu Akademicy mogli poczuć się przytłoczeni jego wielkością, a gdy jeszcze stanął obok niego jeden z najsłynniejszych amerykańskich prezydentów - niemal zaszantażowani. Tymczasem za Benem Affleckiem przemawiał jego osobisty urok i historia filmowca pnącego się od dziecka ku światu, który go fascynował i lekko onieśmielał. A za Angiem Lee niewątpliwy mit artysty, ale też wdzięczność Ameryce, o której Tajwańczyk często wspomina w wywiadach. I skromność, z jakiej słynie. Przy „Życiu Pi" film Spielberga jest dziełem nie tylko narodowym, ale też arcytrudnym realizatorsko i pełnym niuansów. Ale cóż, członkowie Akademii nie noszą przy sobie na co dzień wagi Temidy. Są zwyczajnymi ludźmi.
Nie jest wykluczone, że gdy emocje opadną, ta trochę niesprawiedliwa porażka Spielberga pozostanie w sumieniu głosujących. I nie jest wykluczone, że przyczyni się do jego zwycięstwa w którejś z kolejnych Oscarowych edycji.