Trzeci akt życia Michaela Douglasa

?Słynny aktor pokonał raka i wraca na festiwal do Cannes z filmem „Behind the Candelabra”. Wcielił się w nim w showmana i pianistę Liberace.

Publikacja: 03.05.2013 19:30

Michael Douglas w swoim najnowszym wcieleniu ekranowym jako ekscentryczny Liberace

Michael Douglas w swoim najnowszym wcieleniu ekranowym jako ekscentryczny Liberace

Foto: EAST NEWS

Ma za sobą trudny czas. W 2010 roku narzekał na powracające przeziębienia, chrypę, ból gardła. Przepisywane kuracje antybiotykowe nie pomagały. Po ponad pół roku postawiono diagnozę: rak gardła. W zaawansowanym stadium.

Lekarze nie dawali Michaelowi Douglasowi wielkich szans. Jego żona Catherine Zeta-Jones otwarcie oskarżała ich o zaniedbania. On sam zachował spokój: – Do nikogo nie mam pretensji – powtarzał.

W szczerym wywiadzie telewizyjnym, jakiego udzielił Davidovi Lattermanowi, opowiedział o swojej chorobie. – Można coś dla ciebie zrobić? – spytał dziennikarz, na co aktor odpowiedział: – Po prostu trzymaj kciuki. A w prasie co jakiś czas pojawiały się jego zdjęcia: wymizerowanego, z pomarszczoną twarzą, włosami przerzedzonymi po chemii.
Walczył jednak i pokonał raka, ale potem przyszły problemy rodzinne. Starszy syn trafił do więzienia za posiadanie narkotyków. Żona Catherine Zeta-Jones, która wspierała go w czasie choroby, wpadła w depresję i sama znalazła się w szpitalu.

Dziś jest lepiej. Douglas co miesiąc musi stawiać się w klinice na kontrolne badania, ale – jak mówi – nie jest to wygórowana cena za zdrowie. Zdementował plotki o kryzysie małżeńskim, pokazując się z żoną na kilku imprezach. Ona zagrała w ostatnim roku w trzech filmach, a niebawem Douglasa zobaczą uczestnicy festiwal w Cannes w „Behind the Candelabra”. Dla HBO film zrobił Steven Soderbergh. Aktor wcielił się w pianistę, showmana i geja o polskich korzeniach, Liberace.

Dziecko Hollywoodu

Ojciec, Kirk Douglas, Spartakus i „ostatni kowboj Hollywoodu”, napisał książkę autobiograficzną „Syn śmieciarza”. Tytuł wspomnień Michaela musiałby brzmieć „Syn aktora”. Życie dzieci gwiazd to często trudna walka o bycie sobą. Michael szczególnie długo był plączącym się po wytwórniach „synem Kirka Douglasa”. Gdy zaczął wychodzić z cienia, mówił: – Odniosę prawdziwy sukces, gdy ktoś na widok Kirka powie: patrzcie, to jest ojciec Michaela.

– Nie byłem anonimowym chłopakiem, który roznosi piwo w barze na Hollywood Boulevard i czeka na swoją szansę – przyznaje. – Ale wszystko ma dwie strony. Dzieci sławnych rodziców dłużej dochodzą do własnego „ja”, trudniej im uwierzyć w swoje siły. Dojrzałym człowiekiem stałem się dopiero jako czterdziestolatek.

Michael (rocznik 1944) wcześnie połknął bakcyla filmu, jako dziecko często jeździł z ojcem na plan. Ale próbował uciekać: najpierw do wojska, potem, pod koniec lat 60., do hippisowskiej komuny.

– Nie mam odczucia, że te lata straciłem – mówi. – Wiele się dowiedziałem o życiu. W gruncie rzeczy nadal podobnie myślę o wolności, jak wtedy, gdy miałem 20 lat.

A jednak gdy minął czas buntu, wrócił do marzeń o aktorstwie. I nie było mu łatwo. Grywał ogony i nieciekawe role. Dopiero gdy zaangażowano go do serialu „Ulice San Francisco”, stał się rozpoznawalny. Jednak telewizja nie była szczytem marzeń faceta, który wiedział, czym jest prawdziwa sława.

Postanowił spróbować czegoś innego. Odkupił od ojca prawa do sfilmowania „Lotu nad kukułczym gniazdem”. I strzelił w dziesiątkę. Najważniejszą decyzję podjął, powierzając reżyserię przybyszowi z Europy Wschodniej Milosowi Formanowi. Bo kto mógł więcej wiedzieć o tęsknocie za wolnością niż on?

Po obsypanym Oscarami filmie stał się nagle poważnym producentem, ale chciał też być aktorem. Pierwszą ważną rolę dostał w 1978 roku. Zagrał w „Chińskim syndromie”, który sam wyprodukował.
– Odniosłem już sukces jako producent, ale w moje aktorskie możliwości jeszcze nie wierzono – wyznał szczerze.

Potem były inne tytuły, choćby przygodowy „Miłość, szmaragd i krokodyl”, ale dopiero pod koniec lat 80. Michael Douglas udowodnił aktorski talent. Zagrał wówczas w dwóch prestiżowych filmach: „Fatalnym zauroczeniu” i „Wall Street”. W tym drugim wcielił się w pozbawionego skrupułów rekina giełdowego. Przypominał stylem gry ojca – był pewny siebie, ostry, agresywny. I zdobył to, czego ojcu nigdy zdobyć się nie udało: Oscara za najlepszą rolę męską.

Na szczycie

Każdą następną rolą umacniał swoją pozycję. Facet zafascynowany dziwną kobietą graną przez Sharon Stone w thrillerze erotycznym „Nagi instynkt”, mężczyzna oskarżony w pracy o molestowanie seksualne w „W sieci”, zakochany prezydent w „Miłości w Białym Domu”, wciągnięty w zabójczą rozgrywkę biznesmen z mrocznego thrillera „Gra”, profesor angielskiego z „Cudownych chłopców”. A przede wszystkim zirytowany światem szaleniec z „Upadku” i senator z „Trafficu”, mianowany na szefa wydziału do spraw walki z gangami narkotykowymi, który odkrywa, że jego córka jest uzależniona od kokainy. Te role zapewniły mu miejsce jako aktorowi w historii kina.

– Interesuje mnie to, co ambiwalentne. Lubię grać postaci, do których nie można mieć jednoznacznego stosunku – mówi, ale nie przecenia wagi swojego gwiazdorstwa: – W dzisiejszym kinie nie istnieją charyzmatyczne osobowości, jakie zdarzały się w latach 40. Teraz sukces filmu zależy od scenariusza i zdolności reżysera.

Dlatego wybierając role, przede wszystkim zwraca uwagę, by występować w projektach perfekcyjnie przygotowanych. Lista reżyserów, z którymi współpracował, jest imponująca: Francis Ford Coppola, Robert Zemeckis, Ridley Scott, Barry Levinson, Rob Reiner, Paul Verhoeven, Oliver Stone. Z tym ostatnim, twórcą „Wall Street”, spotkał się znów na planie trzy lata temu, by powrócić do świata wielkiej finansjery.

– Rola w „Wall Street” była jedną z najciekawszych, jakie mi się przydarzyły, ale miałem wątpliwości, czy zagrać Gekko po 25 latach – mówił mi w wywiadzie. – Obaj z Oliverem nie lubimy sequeli. Jednak sytuacja ekonomiczna sprawiła, że temat giełdy stał się ważny i aktualny. Dla mnie nie było to łatwe. Gordon Gekko miał kiedyś moją twarz. Teraz puszczałem sobie „Wall Street”, patrzyłem na niego, potem spoglądałem w lustro i myślałem: „Boże, jak ja się posunąłem”. Poza tym ten film zmusił mnie do różnego rodzaju podsumowań. Grałem faceta, który po prawie ćwierć wieku wychodzi z więzienia i musi odnaleźć się w nowej rzeczywistości.

Po chorobie

Kilka razy rozmawiałam z Michaelem Douglasem. Zawsze był taki sam: na luzie, ale nie nonszalancki. Pewny siebie, ale nie arogancki. Pełen uroku, ale nie brat łata. Otwarty, ale nie po amerykańsku ekshibicjonistyczny. Z dystansem, ale nie zarozumiały. A przy tym inteligentny i atrakcyjny.

Jest przyzwyczajony do życia w blasku reflektorów, choć nie ukrywa, że bywały okresy, gdy plotki mu przeszkadzały: – Zagrałem w filmach „Fatalne zauroczenie”, „Nagi instynkt” i „W sieci”, które nazwano sekstrylogią – mówi. – To wystarczyło, by tabloidy wpadły w obsesję. Ochrzciły mnie demonem rozpusty. Co mogłem na to poradzić? Nie jestem w stanie tego kontrolować.

Faktem jest, że trafił do kliniki odwykowej, choć jak twierdzi, nie z powodu seksoholizmu, lecz uzależnienia od alkoholu. To był zły czas. Po 20 latach rozstawał się z żoną Diandrą. Kulturalnie, bez walk i wzajemnych oskarżeń, ale ten proces zawsze jest bolesny.

Wkrótce po separacji doszedł do wniosku, że życie singla mu nie odpowiada. Tęsknił za stałym związkiem. W sylwestrową noc zaczynającą nowe milenium oświadczył się aktorce Catherine Zecie-Jones, którą spotkał na festiwalu w Deauville. Są małżeństwem od 13 lat, mają dwoje dzieci.
– Nie zależy mi na pieniądzach, bo tak się szczęśliwie składało, że nigdy mi ich nie brakowało – mówi facet, którego wspólny z żoną majątek „The Sunday Times” oszacował na ok. 300 mln dolarów. – Nie zależy mi też na sławie. Ale jestem potwornie pazerny na życie.

Znów produkuje, gra. Niedługo w filmie „Reykyavik” Mike’a Newella ma wcielić się w Ronalda Reagana. Bywa na premierach. Chętnie zajmuje się dziećmi.
– Nie chcę w stosunku do Carys i Dylana popełnić tego samego błędu, co w stosunku do starszego syna – przyznaje. – Kiedy Cameron się urodził, nie dorosłem jeszcze do ojcostwa, poświęcałem mu za mało czasu.

W styczniu 2011 roku, gdy choroba się cofnęła, w programie telewizyjnym „Today” powiedział: – Jestem szczęściarzem. Moja matka ma 88 lat, ojciec – 94. Nie martwię się więc o geny, ale zdaję sobie sprawę, że rozpocząłem już trzeci akt życia.
Michael Douglas nie ma pewności, że dożyje setki. Swoje „życie po raku” przyjmuje jak dar od Boga.
– Chcę dobrze wykorzystać każdy nowy dzień – mówi, a w ustach człowieka, który otarł się o śmierć, takie stwierdzenie nie jest frazesem.

Ma za sobą trudny czas. W 2010 roku narzekał na powracające przeziębienia, chrypę, ból gardła. Przepisywane kuracje antybiotykowe nie pomagały. Po ponad pół roku postawiono diagnozę: rak gardła. W zaawansowanym stadium.

Lekarze nie dawali Michaelowi Douglasowi wielkich szans. Jego żona Catherine Zeta-Jones otwarcie oskarżała ich o zaniedbania. On sam zachował spokój: – Do nikogo nie mam pretensji – powtarzał.

Pozostało 95% artykułu
Film
„28 lat później”. Powrót do pogrążonej w morderczej pandemii Wielkiej Brytanii
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Film
Rekomendacje filmowe: Wchodzenie w życie nigdy nie jest łatwe
Film
Kryzys w polskiej kinematografii. Filmowcy spotkają się z ministrą kultury
Film
Najbardziej oczekiwany serial „Sto lat samotności” doczekał się premiery
Materiał Promocyjny
Bank Pekao wchodzi w świat gamingu ze swoją planszą w Fortnite
Film
„Emilia Perez” z największą liczbą nominacji do Złotego Globu