Historia Woody'ego Allena

Wiemy o nim dużo, ale Woody'ego Allena nigdy dość. W dokumencie Roberta Weidego wraca na ulice dzieciństwa, pozwala zajrzeć do domu – pisze Barbara Hollender

Aktualizacja: 28.06.2013 19:37 Publikacja: 28.06.2013 19:22

Początek kariery: występy kabaretowe. Fot. Fundacja ruchome obrazy

Początek kariery: występy kabaretowe. Fot. Fundacja ruchome obrazy

Foto: Fundacja ruchome obrazy

Nowojorczyk, pisarz, scenarzysta, reżyser, aktor, jazzman amator. Zwyczajny facet uwikłany w swoje fobie, neurotyczne lęki i kompleksy. Niezwyczajny artysta, choć sam ma na ten temat inne zdanie.

Zobacz galerię zdjęć

– Jedyna rzecz oddzielająca mnie od wielkości to ja sam – mówi autoironicznie w filmie „Reżyseria: Woody Allen" Roberta Weidego, który właśnie wszedł na nasze ekrany.

Twórca „Annie Hall" i „Manhattanu" powtarza zawsze, że geniuszami byli Bergman, Fellini czy Antonioni. A on jest tylko komikiem. Trudno jednak znaleźć w kinie twórcę o równie wyrafinowanym i niewymuszonym poczuciu humoru. W swoich filmach, pełnych zabawnych dialogów i zagubionych ludzi ów „komik" powiedział o kondycji współczesnego inteligenta więcej niż niejeden poważny artysta.

Allen nie otacza się nimbem tajemnicy, niczego nie udaje. Przez lata nie jeździł na festiwale filmowe, bo... bał się tłumów. W pewnym momencie przemógł się. „Żona lubi Cannes, dzieci też, to jeżdżę" – żartuje. I dodaje, że coś jest również winien tym, którzy produkują jego filmy i kupują na nie bilety.

Podczas festiwali zawsze chętnie rozmawia z dziennikarzami. Byłam kiedyś na konferencji prasowej, gdzie wybuczane zostało jedno z pytań. Prowokacyjne i idiotyczne. Ale Allen uspokoił atmosferę: „Nie ma głupich pytań, są tylko głupie odpowiedzi". Nie unika też wywiadów. Mówi wtedy chętnie o sztuce, życiu, własnych lękach, odchodzeniu. Oczywiście, z właściwym sobie dystansem. Tak jak w dokumencie Weidego, gdzie zapytany, czy z wiekiem zmienił się jego stosunek do śmierci, zripostował: „Absolutnie nie. Jak zawsze, jestem przeciw".

Zobacz zwiastun filmu "Annie Hall"

Kiepski uczeń z Brooklynu

Urodził się 1 grudnia 1935 roku w Brooklynie. Naprawdę nazywał się Allan Stewart Konigsberg. Żył otoczony krewnymi, wujami, ciotkami. Jak to w szanującej się żydowskiej rodzinie. Kiedy po latach w jakimś talk-show zapytano go, co mu najbardziej doskwierało w dzieciństwie, odpowiedział: „To, że byłem młody. Gdybym był starszy, zniósłbym ten czas dużo lepiej". W filmie Weidego żartuje: – Byłem szczęśliwym dzieckiem do piątego roku życia. Potem zgorzkniałem, bo uświadomiłem sobie, że jestem śmiertelny.

W jego „Annie Hall" jest zabawna scena, gdy mały chłopiec opowiada lekarzowi o tym, że nie warto się starać, bo świat i tak się rozpadnie.

Zobacz zwiastun filmu "Bierz forsę i w nogi"

– Naszym rodzicom nie podobało się, że Woody'ego ciągnęło do showbiznesu – wspomina siostra Allena, która zresztą zajęła się produkcją jego filmów. – Chcieli, żeby został farmaceutą. Chłopcy z żydowskich rodzin szykowali się do studiów medycznych albo prawniczych. On nie cierpiał szkoły. Sam mówi, że był „najgorszym uczniem na świecie". Gorszył nauczycieli. Nie było to zresztą trudne. Wystarczyło, że napisał wypracowanie o dziewczynce, która miała figurę w kształcie klepsydry, a on chciał w niej przesypywać piasek.

Jeszcze jako uczeń wymyślał dowcipy w stylu: „Hipokryta to ktoś, kto pisze książkę o ateizmie i modli się, żeby dobrze się sprzedała". Wysyłał te tekściki do gazet, podpisując się Woody Allen. Nie chciał, żeby nauczyciele wypominali mu satyryczne wybryki. A poza tym Woody Allen brzmiało lepiej niż Allan Konigsberg.

Szybko dostał kontrakt na 25 dolarów tygodniowo. Jako szesnastolatek pisał teksty dla znanych komików, do radia. To wtedy kupił sobie za 40 dolarów swoją ukochaną maszynę do pisania, przenośną Olimpię. „Facet powiedział, że będzie działać jeszcze po mojej śmierci" – mówi. Maszyna rzeczywiście okazała się niezniszczalna. 30 lat temu zgubił metalową przykrywkę, która była nad umocowaniem czcionek. Ale Allen do dzisiaj pisze na niej wszystkie scenariusze.

Zobacz zwiastun filmu "Manhattan"

Inteligent na ekranie

W latach 60. dwudziestokilkuletni satyryk zaczął występować w nowojorskich klubach, a wreszcie trafił do słynnego „The Bitter End" i telewizji. Aż jednego dnia jeden z hollywoodzkich producentów zaproponował mu 20 tys. dolarów za napisanie scenariusza „Co słychać, koteczku? ". Pisząc, wymyślił też małą rólkę dla siebie. Tak zadebiutował na dużym ekranie.

Była to trudna lekcja. Allen widział, że reżyser Clive Donner nie miał nic do powiedzenia, studio decydowało o wszystkim.

– Zrobili z mojego scenariusza miazgę – mówi.

Następny – „Bierz forsę i w nogi", wyreżyserował już sam.

– Był sprytny – twierdzi krytyk Leonard Martin. – Postanowił kręcić filmy bardzo tanio. Przyjął, że jeśli zarobią one choćby dolara, to ma otwarte drzwi do kolejnych realizacji. Jako twórca Allen przechodził kilka okresów. Najpierw były czyste, rozrywkowe komedie, a jego styl wykluł się naprawdę w 1976 roku w „Annie Hall".

– Postanowiłem poświęcić trochę zabawy dla historii o ludzkim losie – mówi reżyser. W „Annie Hall" narodził się ów znerwicowany intelektualista niedający sobie rady z życiem, kobietami, światem. Pełen kompleksów, wiecznie borykający się z wiarą, z obsesjami seksualnymi i twórczą niemocą. Wracał w pięknym „Manhattanie", udającym dokument „Zeligu", „Hannie i jej siostrach", „Mężach i żonach", „Jej wysokości Afrodycie".

W latach 90. Allen nakręcił kilka komedii, w których bawił się konwencjami. Trenował różne gatunki – od filmu kryminalnego („Morderstwo na Manhattanie"), przez musical („Wszyscy mówią: kocham cię") aż do kina gangsterskiego („Drobne cwaniaczki"). To był chyba najsłabszy okres w jego twórczości. Filmy te, choć inteligentne, nie zadowalały nikogo. Dla masowej publiczności były zbyt wyrafinowane, dla fanów Allena – zbyt hollywoodzkie.

W 1997 roku allenowski intelektualista powrócił na ekran w wielkim stylu jako cierpiący na niemoc twórczą pisarz z „Przejrzeć Harry'ego". W „Życiu i całej reszcie" zyskał swojego następcę. Młodego pisarza, który był niemal jego alter ego z okresu młodości. Bo każdy artysta, niezależnie od czasu, w jakim żyje, jest skazany na te same wątpliwości i cierpienia duszy. Ostatni czas to podróże. Allen opuścił ukochany Nowy Jork, zaczął pracować w Europie – w Londynie, Wenecji, Barcelonie, Paryżu (tu powstał jego największy hit frekwencyjny „O północy w Paryżu"), Rzymie. Niedawno wrócił do Nowego Jorku i dramatu w stylu „Manhattanu" w „Blue Jasmine", ale Europa go nadal ciągnie. Za dwa tygodnie zaczyna zdjęcia do kolejnego filmu w Cannes.

Zobacz zwiastun filmu "Reżyseria: Woody Allen"

W domowych pieleszach

Kręcąc dokument „Reżyseria: Woody Allen", Robert B. Weide towarzyszył Allenowi z kamerą przez półtora roku. Rozmawiał z jego producentami i aktorami, ale nie udało mu się przekonująco przekroczyć bariery prywatności Allena. O swojej miłości do Allena, zmienionej potem w oddaną przyjaźń, opowiedziała Diane Keaton. Ale po aferze z Mią Farow i początku związku z jej przybraną córką Soon Yi Previn tylko się Weide prześlizgnął. Jakby nie chciał do swojej laurki dodać szczypty soli.

Można jednak z filmu wyłowić kilka prywatnych obrazów. Wzruszający powrót na ulicę dzieciństwa, gdzie w skromnym domu z czerwonej cegły Woody się wychował. Za rogiem było kino, wystarczyło wsiąść do autobusu, by 15 minut później znaleźć się na plaży. – Nowy Jork z czasów mojego dzieciństwa był miejscem bezpiecznym – mówi Allen. – Potem zbrutalizował się.

Najciekawsze są jednak te fragmenty filmu, w których Allen wpuszcza widzów do swojego obecnego mieszkania. Do sypialni urządzonej w starym stylu, z dużym łóżkiem i olchową komódką, na której stoi lampa z żółtym abażurem zakończonym frędzelkami. I do gabinetu z niewielkim biurkiem. Na nim znów lampa z zielonym abażurem. Maszyna do pisania, ciągle ta sama Olimpia. I potworny bałagan. Zegarek, kartki, karteczki, nożyczki, bo wymyślając scenariusz, fragmenty tekstu Allen wycina, przekłada, dokleja do siebie. Do kamery mówi: – Pisanie jest wspaniałe. Budzisz się rano i siadasz przy biurku w swoim pokoju. Piszesz i wydaje ci się, że to „Obywatel Kane". A kiedy już się do tego zabierasz, daje znać o sobie rzeczywistość. Myślisz: „Muszę jakoś przeżyć tę katastrofę". Niejednokrotnie jednak opowiadał, że gdy tylko kończy kręcić film, zaraz zaczyna przygotowywać następny, bo bez roboty wpadłby w depresję. A poza tym wiadomo, że – na szczęście – bywają też piękne katastrofy.

Nowojorczyk, pisarz, scenarzysta, reżyser, aktor, jazzman amator. Zwyczajny facet uwikłany w swoje fobie, neurotyczne lęki i kompleksy. Niezwyczajny artysta, choć sam ma na ten temat inne zdanie.

Zobacz galerię zdjęć

Pozostało 98% artykułu
Film
Rekomendacje filmowe: Wchodzenie w życie nigdy nie jest łatwe
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Film
Kryzys w polskiej kinematografii. Filmowcy spotkają się z ministrą kultury
Film
Najbardziej oczekiwany serial „Sto lat samotności” doczekał się premiery
Film
„Emilia Perez” z największą liczbą nominacji do Złotego Globu
Materiał Promocyjny
Bank Pekao wchodzi w świat gamingu ze swoją planszą w Fortnite
Film
Europejskie Nagrody Filmowe: „Emilia Perez” bierze wszystko