Nowojorczyk, pisarz, scenarzysta, reżyser, aktor, jazzman amator. Zwyczajny facet uwikłany w swoje fobie, neurotyczne lęki i kompleksy. Niezwyczajny artysta, choć sam ma na ten temat inne zdanie.
– Jedyna rzecz oddzielająca mnie od wielkości to ja sam – mówi autoironicznie w filmie „Reżyseria: Woody Allen" Roberta Weidego, który właśnie wszedł na nasze ekrany.
Twórca „Annie Hall" i „Manhattanu" powtarza zawsze, że geniuszami byli Bergman, Fellini czy Antonioni. A on jest tylko komikiem. Trudno jednak znaleźć w kinie twórcę o równie wyrafinowanym i niewymuszonym poczuciu humoru. W swoich filmach, pełnych zabawnych dialogów i zagubionych ludzi ów „komik" powiedział o kondycji współczesnego inteligenta więcej niż niejeden poważny artysta.
Allen nie otacza się nimbem tajemnicy, niczego nie udaje. Przez lata nie jeździł na festiwale filmowe, bo... bał się tłumów. W pewnym momencie przemógł się. „Żona lubi Cannes, dzieci też, to jeżdżę" – żartuje. I dodaje, że coś jest również winien tym, którzy produkują jego filmy i kupują na nie bilety.