Eugene'a Allena wynalazł dziennikarz Will Haygood, gdy po wyborze Baracka Obamy szukał Afroamerykanina, który pracował w Białym Domu i mógłby się stać bohaterem opowieści. Ktoś polecił mu 89-letniego Allena, który był kamerdynerem przez trzydzieści lat i służył ośmiu amerykańskim prezydentom. Opublikowany w „The Washington Post" wywiad przeczytało kierownictwo wytwórni Sony. Tak narodził się pomysł zrobienia tego filmu.
Na plantacji gdzieś na południu Ameryki czarnoskóry chłopiec Cecil jest świadkiem śmierci ojca, zabitego tylko dlatego, że miał czelność odezwać się do białego. Wie, że jego samego na plantacji czeka podobny koniec. Dlatego odchodzi, a splot okoliczności sprawia, że zostaje kelnerem w restauracji. Ale życie niesie kolejne niespodzianki – pracę w luksusowym hotelu w Waszyngtonie, a potem propozycję z Białego Domu.
Reżyser Lee Daniels opowiada zarówno o nim, jak i o kilkudziesięciu latach historii walki Afroamerykanów o równe prawa. Zderza przy tym różne postawy. Cecil jest dumny, że może pracować dla kolejnych prezydentów. Razem z nimi przeżywa wstrząsy polityczne i dramaty. Widz ogląda wydarzenia po zamachu na prezydenta Kennedy'ego czy echa afery Watergate, przede wszystkim jednak jest świadkiem dyskusji polityków o wprowadzeniu równych praw dla wszystkich obywateli.
Cecil wierzy, że jako kamerdyner osiągnął olbrzymi sukces życiowy, traktuje pracę niemal jak misję, wypełnianą w imię dobra ojczyzny. Przejawem jego buntu jest jedynie to, że w miarę upływu lat odrobinę śmielej upomina się o równą płacę dla czarnych i białych pracowników Białego Domu. Na co dzień jednak jest patriotą i swoim rozumieniem patriotyzmu zaraża jednego z synów, który idzie jako ochotnik na wojnę wietnamską.