Jeden – odsądzany od czci i wiary – polski reżyser, którego świetnego "Hubala" (1971), będącego zamknięciem Polskiej Szkoły Filmowej, obejrzało 12 mln ludzi, a który dał się również poznać jako działacz niesławnego stronnictwa patriotycznego „Grunwald", drugi – wybitny, choć dziś niesłusznie zapomniany mistrz kina węgierskiego – który swymi arcydziełami takimi jak "Gwiazdy na czapkach", "Desperaci" i "Cisza i krzyk" – dał głos węgierskiemu kinu – choć jednocześnie był zdeklarowanym komunistą, korzystającym z hojnie przyznawanych mu państwowych dotacji. Wydawało by się, że zestawienie tak dwóch, na pozór różnych filmowców, jest czymś kontrowersyjnym, a nawet niestosownym.
A jednak obu tych ludzi, o tak różnych temperamentach filmowych i – bezdyskusyjnie – klasie realizacyjnej, łączyło wiele elementów, które z jednej strony świadczyły o wartości ich kina, z drugiej pokazywały złożoność ludzkiej osobowości, zwłaszcza w przypadku jednostek zajmujących się artystyczną, filmową kreacją.
Poręba jest dziś odbierany, zwłaszcza przez lewicowe media, jako skrajnie prawicowy „Czarny Lud" – do czego zresztą sam walnie się przyczynił. Za komuny współtworzył kuriozalne stronnictwo polityczne " Grunwald", będące połączeniem patriotycznych idei „Bóg–Honor–Ojczyzna", z otwarcie antyżydowskim nastawieniem i wiernopoddańczym uwielbieniem Związku Sowieckiego oraz jego aparatczyka – generała Wojciecha Jaruzelskiego. Po 1989 r. związał się ze skrajnie prawicowym ruchem wyzwolenia Polski, któremu głosu udziela niekiedy „Radio Maryja".
A przecież Poręba był nie tylko „człowiekiem z betonu i celuloidu", jego skomplikowana biografia (był kresowiakiem, wychowanym w kulcie Armii Krajowej, a przy tym zwolennikiem „Moczarowców", którzy po 1968 r., przejęli władze w PRL-u), a także filmowe dokonania (nie tylko reżyserskie, jako szef zespołu filmowego „Profil" wyprodukował m.in. arcydzieła Grzegorza Królikiewicza, na czele z Tańczącym jastrzębiem i Klejnotem wolnego sumienia, ale także debiut Lecha Majewskiego Rycerz, i filmową epopeję Nad Niemnem w reżyserii Kuźmińskiego) wystawiają mu opinię postaci dalekiej od jednoznacznych ocen.
Twórca, który przy swym ideologicznym uporze (każącym mu potępiać na filmowych kolaudacjach tak ważne filmu, jak Przesłuchanie Bugajskiego, które nazwał filmem „kurewskim", uważając, że (sic!) postać kabaretowej tancerki katowanej przez UB-eków jest karykaturą zabijanych przez bezpiekę AK-owców), wierzył jednak, że kino musi coś znaczyć, że film jest polem walki ideowej, które – niestety w złej mierze – uprawiał, tworząc m.in. Polonie Restitutę – z Leninem jako „twórcą" niepodległej Polski 1918 r. – czy Katastrofę w Gibraltarze, w której generał Sikorski był zabijany z powodu ustępstw na rzecz ZSRR – kiedy, wiadomo, było dokładnie na odwrót. A przy tym jednak dopuszczał (jako producent), możliwość istnienia kina innego: niejednoznacznego, filozoficznego, estetycznego (jak piękny film Witolda Leszczyńskiego Rekolekcje, z 1977 r., jeden z najbardziej poruszających filmów autotematycznych w polskiej kinematografii), przeczącego politycznej doraźności i obskurantyzmowi (którego, z kolei, wyrazem była zrealizowana w Profilu niesławna, antysolidarnościowa Wierność, z 1984 r., w reżyserii Romana Wiączka). Poręba – reżimowiec i patriota, twardogłowiec i artysta, człowiek sprzeczności i dialektycznych zapasów duszy.