Z ekranu nie pada nazwisko Heinricha von Kleista. Ale wszystko inne się zgadza. Jessica Hausner opowiada o samobójstwie, które niemiecki pisarz i poeta popełnił razem ze swoją przyjaciółką Henriettą Vogel w 1811 roku.
Filmowy bohater jest poetą, człowiekiem – mimo młodego wieku – wypalonym i cierpiącym na depresję. Chce się zabić, ale dość egoistycznie – w towarzystwie kobiety. Najchętniej pięknej kuzynki, w której się kocha, ale ona zbywa go śmiechem: ma narzeczonego, za którego wychodzi za mąż. Poeta upatruje sobie więc kolejną ofiarę. Henrietta jest posłuszną żoną urzędnika, matką i znudzoną panią domu. Poeta jest dla niej odmianą i gdy lekarze podejrzewają u niej śmiertelną chorobę, godzi się na wspólne samobójstwo.
Ale Austriaczka Jessica Hausner jest reżyserką interesującą przede wszystkim dlatego, że umie przełamywać stereotypy. W znakomitym „Lourdes" w niebanalny sposób pokazywała pielgrzymkę do świętego miejsca. Jej bohaterowie wadzili się z Bogiem, lecz ich Bóg nie był daleki, nieosiągalny i wszechmocny.
W „Szalonej miłości" z kolei jest wszystko poza szaloną miłością. Poeta opowiadający o uczuciu do Henrietty wyraźnie kłamie – to słabeusz szukający towarzystwa do przejścia na drugą stronę. Henrietta też godzi się na ekstremalny krok nie z powodu namiętności czy szału, lecz z tęsknoty za jakąkolwiek odmianą.
Wszyscy tu coś grają. Przed innymi i przed sobą. Jedyną prawdziwą i sympatyczną postacią jest w tej historii mąż Henrietty – zwyczajny facet, który kocha żonę i próbuje walczyć o jej życie. Ale też jest na tyle tolerancyjny, by pozwolić jej odejść z poetą.