Klin to bardzo ważny termin ekonomiczny, chociaż – zwłaszcza po sylwestrze – słowo to kojarzy nam się z czymś zupełnie innym. W ekonomii klin oznacza pozapłacowe koszty wynagrodzeń.Jak każdy pracodawca dobrze wie, zatrudnienie kogoś na umowę o pracę wiąże się z kosztami znacznie przekraczającymi kwotę, którą pracownik otrzyma w formie wypłaty. Załóżmy, że zatrudniamy pracownika o niezbyt wysokich kwalifikacjach, który chce dostawać na rękę co miesiąc 1000 zł.
Taki pracownik musi zapłacić 268 zł 90 gr składek zusowskich (emerytalna, rentowa i chorobowa), składkę na ubezpieczenie zdrowotne w wysokości 105 zł 14 gr i zaliczkę na podatek od dochodów osobistych – 63 zł 10 gr. Razem 437 zł 14 gr. A zatem płacąc mu na rękę tysiąc, w umowie powinniśmy zapisać kwotę brutto wynoszącą 1437 zł 14 gr.
Oczywiście to nie koniec kosztów. Przy takim wynagrodzeniu brutto, jak podane w naszym przykładzie, pracodawca musi jeszcze dopłacić 236 zł 42 gr składek zusowskich oraz 36 zł 67 gr składek na Fundusz Pracy i Fundusz Gwarantowanych Świadczeń Pracowniczych. Razem 273 zł 09 gr. Po dodaniu tej kwoty do wynagrodzenia brutto mamy łączny nominalny koszt pracy osoby, która dostaje na rękę 1000 zł – jest to 1710 zł 23 gr. Zatem klin wynosi nominalnie 710 zł 23 gr, czy jak kto woli ponad 71 proc.To, że wysoki klin podatkowy ma fatalne skutki dla gospodarki, bo ogranicza liczbę nowych miejsc pracy (i sprawia, że bardzo opłacalne staje się zatrudnianie ludzi na czarno), jest oczywistością. Dlatego każdą obniżkę pozapłacowych kosztów pracy zmniejszającą klin trzeba przywitać z radością.
Jak wiadomo, ostatnio przeprowadzono taką obniżkę w dwóch etapach. W lipcu 2007 roku składka rentowa płacona przez pracownika została zmniejszona o 3 pkt proc. (z 6,5 do 3,5 proc.). Natomiast w styczniu 2008 roku obie składki rentowe: obciążającą pracownika i pracodawcę zmniejszono o 2 pkt proc. Obecnie pracownik płaci 1,5 proc., a pracodawca 4,5 proc.
Formalnie klin podatkowy zmniejszył się znacząco, bo o 10 pkt proc. (z 81 do wyliczonych wyżej 71 proc.). To prawda, ale nie do końca. Tak byłoby, gdyby obniżono składki pracodawcy. Wówczas jego wydatki spadłyby o owe 10 pkt proc., a zaoszczędzoną kwotę mógłby przeznaczyć na tworzenie nowych miejsc pracy czy motywacyjne podwyżki wynagrodzeń. Konsumowanej części zysku raczej by nie powiększył, bo nie pozwoliłaby na to rosnąca konkurencja oraz zmieniający się rynek pracy.