Dokument ma szczególne znaczenie. Jeśli w lipcu zaakceptuje go także PE, stanie się ważnym narzędziem dla tych państw, które są przeciwne budowie. W raporcie są dwa kluczowe wnioski. Pierwszy to konieczność niezależnych ekspertyz, które sporządzi instytucja wybrana przez zainteresowane kraje nadbałtyckie. Autorzy podkreślają też, że bez ich zgody budowa nie będzie mogła się rozpocząć. Wszystko z powodu obaw przed negatywnymi skutkami inwestycji dla środowiska naturalnego. Tym bardziej że do tej pory prace na tak dużą skalę na Bałtyku nie były prowadzone, a w morzu zalega broń chemiczna i amunicja z czasów I i II wojny światowej.

Komisja przyjęła dokument zdecydowaną większością głosów. Za raportem głosowało 26 posłów, trzech było przeciwnych i jeden wstrzymał się od głosu. Stało się tak, choć jego przeciwnicy zgłosili 189 poprawek łagodzących jego treść. A inwestorzy z Niemiec, Rosji i Holandii, którzy utworzyli konsorcjum do budowy Nord Stream, prowadzili lobbing wśród posłów, by zmienić negatywne wnioski zawarte w raporcie. – Kancelaria obsługująca Nord Streamu przesłała posłom, także mnie, instrukcję, jak należy głosować poprawki. To zadziwiające – mówi Marcin Libicki. – Wczorajsze głosowanie dobrze jednak wróży na przyszłość.

Na początku lipca dokument wraz z rezolucją trafi pod obrady Parlamentu Europejskiego. Wtedy można też spodziewać się kolejnej akcji lobbingowej wśród deputowanych ze strony Nord Streamu. Inwestorzy (Gazprom, E.ON, BASF i Gasunie) przekonują, że gazociąg za 7,4 mld euro jest konieczny i służy poprawie bezpieczeństwa zaopatrzenia Europy w gaz. Według przeciwników inwestycji nie tylko zagraża ona środowisku, ale też służy interesom politycznym Rosji. Poza tym obawiają się wzrostu ceny gazu. Gdyby chodziło tylko o zwiększenie jego dostaw, za 1,5 mld euro można wybudować rurociąg na lądzie.

Rozmowa Marcina Libickiego z Rzeczpospolitą