Jeszcze dwa miesiące temu tylko Polska otwarcie wypowiadała się za zachowaniem klauzuli państw trzecich w projekcie dyrektywy energetycznej. Dyplomatyczne zabiegi spowodowały jednak, że wczoraj w Luksemburgu na radzie unijnych ministrów gospodarki oficjalnie poparło nas już siedem innych państw, wśród nich m.in. Belgia, Austria i Szwecja. – Super, że pakiet energetyczny przeszedł w takiej formie – cieszył się wiceminister gospodarki Marcin Korolec.
Przygotowany przez Komisję Europejską zapis przewiduje ograniczenia dla inwestorów zagranicznych, którzy chcą kupować większościowe pakiety w spółkach zajmujących się przesyłem energii na terenie UE. Potocznie nazwano go klauzulą Gazpromu, bo może ograniczyć interesy tego giganta rosyjskiego. Jako koncern zaangażowany jednocześnie w produkcję i przesył energii Gazprom będzie miał w przyszłości kłopoty, żeby dostać zgodę na inwestycje na unijnym rynku. Unia Europejska zamierza bowiem wprowadzić nakaz rozdziału produkcji od przesyłu dla swoich przedsiębiorstw i prawdopodobnie będzie tego samego wymagała od firm z krajów trzecich.
Przeciw tej klauzuli najgłośniej protestowały w piątek Wielka Brytania i Niemcy. Ta pierwsza – bo jest zwolennikiem maksymalnej swobody przepływu kapitału. Niemcy z kolei nie chcą naruszać swoich dobrych relacji z Moskwą i samym Gazpromem. – Grupa krajów przeciwnych klauzuli okazała się zbyt mała, żeby ją wykreślić z dyrektywy – mówi polski dyplomata. Jednak na tyle duża, by we wnioskach końcowych z wczorajszej rady ministrów uznać, że istnieją wątpliwości i trzeba zapis sprecyzować. – Może być trochę osłabiony. Ale na pewno się go nie usunie – mówią dyplomaci.
Po wielu godzinach dyskusji ministrowie uzgodnili główne zasady organizacji rynku energii. Zgodnie z oczekiwaniami linia podziału w czasie piątkowej dyskusji przebiegała między mniejszością na czele z Francją i Niemcami a większością z drugiej strony. Berlin i Paryż sprzeciwiły się propozycji Komisji Europejskiej podziału koncernów energetycznych tak, aby jedna firma nie mogła kontrolować zarówno produkcji, jak i przesyłu. Dla Niemiec to kwestia przyszłości koncernów takich, jak E.ON czy RWE, choć paradoksalnie te firmy same zastanawiają się nad sprzedażą aktywów przesyłowych. Dla Francji stawką jest koncern EDF. Oba kraje uważają, że zintegrowane pionowo kolosy to narodowe dobra, służące do światowej ekspansji gospodarczej. Mniejsze znaczenie ma dla nich podnoszony przez Brukselę argument niższych cen i bogatszej oferty energetycznej dla konsumentów, która niewątpliwie będzie efektem rozbicia wielkich koncernów.
Ostatecznie jednak zarówno Francja, jak i Niemcy zrezygnowały ze swoich obiekcji. Przyjęty został pomysł Komisji, by każdy kraj członkowski mógł wybrać z trzech opcji rozdziału produkcji od przesyłu. Pierwsza, najdalej idąca, przewiduje podział własnościowy: firma produkująca energię musi sprzedać aktywa przesyłowe. W drugiej opcji może zachować aktywa, ale musi powołać tzw. ISO, czyli niezależnego operatora systemowego, któremu niejako w powiernictwo oddaje aktywa przesyłowe. Może czerpać zyski, ale nie ma żadnego wpływu na jego politykę. Wreszcie trzeci model, najmniej radykalny, to powołanie spółki córki, tzw. ITO (niezależnego operatora przesyłowego). Dyrektywa zawiera bardzo szczegółowe gwarancje niezależności władz tej spółki od podejmowanych przez nią decyzji inwestycyjnych od spółki matki.