Spory wzrost z początku dnia w Warszawie natychmiast został wykorzystany przez sprzedających. Podaż na rynku była dość powszechna, a w połowie dnia miała już wszelkie znamiona paniki.
WIG20 stracił na zamknięciu 6,3 proc. Tym samym pierwszy raz od października 2004 r. znalazł się poniżej poziomu 1,8 tys. pkt. Podaż pochodziła w znacznym stopniu od inwestorów zagranicznych, którzy wyprzedawali cały region. GPW ma niestety to nieszczęście, że znajduje się w tym samym koszyku co rynek węgierski. Akcje są więc sprzedawane niejako w pakiecie, a wciąż podnoszony (częściej przez polityków niż analityków) argument o silnych fundamentach polskiej gospodarki nie ma tu żadnego znaczenia.
Gdy rząd Węgier drastycznie obciął prognozy wzrostu gospodarczego, a agencja Fitch obniżyła perspektywę ratingu do negatywnej, ceny akcji na tamtejszej giełdzie zaczęły pikować, a to odbiło się na wszystkich rynkach regionu. Negatywnie na notowania wpłynął też raport Goldman Sachs. Z uwagi na spowolnienie w krajach Europy Zachodniej i trudną sytuację na globalnych rynkach obniżono prognozy PKB dla Polski, Węgier, Czech i Rosji.
Co ciekawe, giełda węgierska zdołała się trochę podciągnąć w końcówce sesji (BUX spadł o 2,3 proc.). My pozostaliśmy mocno pod kreską. Wciąż pod silną presją znajdują się akcje banków, które w piątek straciły średnio 7,3 proc., a obrót ich akcjami stanowił prawie połowę obrotów giełdy.
Zupełnie odmienne nastroje panowały na giełdach zachodnich, gdzie mimo nie najlepszego otwarcia w USA notowano solidny wzrost. Giełda w Nowym Jorku na koniec sesji zanotowała niewielki spadek.