Pod koniec 2005 r. wraz z matką zaciągnęłam w DomBanku kredyt hipoteczny we frankach szwajcarskich. Mieszkam w Austrii, ale raty spłacam przelewem z mojego polskiego konta. Pod koniec kwietnia przez nieuwagę pobrałam z bankomatu 20 euro za dużo i zabrakło mi około 90 zł na pełną ratę kredytową. Z powodu tak drobnej sumy, do której natychmiast doliczono 50 zł opłaty za monit, bank zaczął mnie bombardować esemesami, a moją matkę w Polsce monitami i codziennymi telefonami. Nawet gdy już przelałam zaległą kwotę 150 zł, dostałam kolejny SMS z informacją, że „bank podjął decyzję o uruchomieniu procedury windykacyjnej”. Zupełnie jakby chodziło o 100 tys. zł lub jakieś przestępstwo.

Nie rozumiem, jak można w ten sposób traktować rzetelnych klientów. Straszenie mnie i mojej matki procedurami windykacyjnymi w takiej sytuacji jest nie tylko absurdalne, ale i oburzające. Na mój e-mail do banku, w którym zaprotestowałam przeciwko takiemu traktowaniu, otrzymałam odpowiedź, że „Kredytobiorca, łamiąc warunki podpisanej przez siebie umowy oraz regulaminu musi się liczyć z działaniami windykacyjnymi, a koszt pisma upominawczego zapisany jest w obowiązującej tabeli prowizji i opłat”.

Nie pojmuję, dlaczego bank nie dąży do porozumienia i indywidualnego rozwiązania problemu satysfakcjonującego dla obu stron. W Austrii, gdzie pracuję na własny rachunek i osiągam dochody w zmiennej wysokości, zawsze bez kłopotów uzgadniałam z bankiem niestandardowe rozwiązanie. Wystarczał jeden e-mail, by np. przesunąć termin płatności. DomBank musi się jeszcze wiele nauczyć.

[i]Nazwisko do wiadomości redakcji[/i]