Przywódcy czterech państw: Stanów Zjednoczonych, Niemiec, Francji i Wielkiej Brytanii przez 50 min. rozmawiali na temat konferencji klimatycznej COP15. Kraje europejskie starały się przekonać USA, by włączyły się aktywnie do porozumienia w sprawie redukcji emisji gazów cieplarnianych. Ostateczny wynik tych rozmów pozostaje na razie pilnie strzeżoną tajemnicą.
Dziś powinien być znany szkic porozumienia, jakie wypracuje 190 państw uczestniczących w konferencji klimatycznej w Kopenhadze. Wczoraj upłynął termin przedstawienia raportu w sprawie zmiany protokołu z Kioto i wypracowania nowego porozumienia klimatycznego. – Gotowa propozycja zostanie przedstawiona ministrom i głowom państw. Oni podejmą ostateczną decyzję – mówi Jacek Mizak z Ministerstwa Środowiska, członek polskiej delegacji na COP15.
Od jutra do Kopenhagi zaczną przyjeżdżać szefowie państw, w piątek na szczycie klimatycznym ma być już w sumie ok. 120 przywódców. Pod względem rangi będzie to jedno z najważniejszych spotkań dyplomatycznych ostatniego półwiecza. – Wszystkie strony wydają się rozumieć, że konferencja powinna przynieść porozumienie – dodaje Julian Popov z European Climate Foundation.
Nie rozwiązano jednak wciąż głównych sporów, wokół których toczą się negocjacje. Biedne kraje domagają się, by świat rozwinięty zmniejszył emisje gazów cieplarnianych o 40 proc. do 2020 r. (w porównaniu z 1990 r.). W jednej z propozycji końcowego porozumienia pojawiło się określenie, że kraje rozwinięte „muszą odgrywać główną rolę w walce ze zmianami klimatu". Taki zapis nie podobał się USA. – To musi być wspólny wysiłek krajów rozwiniętych i rozwijających się – zaznaczyła Hillary Clinton, szefowa amerykańskiej dyplomacji.
Stany Zjednoczone zaznaczają, że nie zwiększą celu redukcji emisji CO[sub]2[/sub] – obecnie proponują zmniejszenie ich o 17 proc. od 2005 do 2020 r.