[b]Więcej tekstów o ekonomii w lżejszym stylu w piątkowym dodatku [link=http://www.rp.pl/temat/449164.html]{eko+}[/link][/b]
Pomoc dla rolników często większa, niż ich potrzeby. Skuteczność w walce o swoje w Brukseli. A także narodowa waluta, frank, który był zdaniem Francuzów silny, a banknoty z wizerunkami narodowych bohaterów „takie ładne”.
Za tym tęsknią dziś mieszkańcy francuskiej prowincji. Im dalej od Paryża i Brukseli, tym bardziej. W małych miasteczkach w głębi Francji nie jest niczym nadzwyczajnym, że można tam regulować rachunki frankami. Przy tym wśród starszych mieszkańców nie brak takich, którzy nie ufają bankom.
Powszechne jest to w wioskach Masywu Centralnego, ale i w żyjących z turystów miasteczkach Prowansji. Napis „Tu przyjmujemy franki” na sklepowej wystawie nikogo nie dziwi. W prowansalskim Collobrieres tylko w tym roku sklepy ściągnęły 120 tys. franków (ponad 18 tys. euro). Przy płaceniu stosowany jest oficjalny kurs wymiany: 6,56 franka za euro. We Francji ostateczny zakaz przyjmowania narodowych walut w jakichkolwiek rozliczeniach wchodzi w życie 17 lutego 2012 r. Do tego czasu franki można wyjąć ze skarpety, szuflady bądź spod materaca i wydać na zakupy.
– Większość klientów woli płacić frankami. Mają do tego prawo, są Francuzami – mówi Sylvie Auteau, właścicielka sklepu z odzieżą w położonym w Masywie Centralnym Le Blanc. Jest tu 7 tys. mieszkańców. Większość to osoby starsze, emeryci. Młodzi wyjechali, bo trudno tu o pracę.