Karp na wigilijnym stole

Nasze przedwojenne książki kucharskie aż pękają od recept na przyrządzanie ryb. Ale w Polsce panuje dziś rybna smuta

Publikacja: 24.12.2010 00:27

Zniknął ze stołów karp w sosach, wędzony i gotowany

Zniknął ze stołów karp w sosach, wędzony i gotowany

Foto: Archiwum

Red

Niewiele jest na tym świecie rzeczy równie pewnych i przewidywalnych jak karp na naszym wigilijnym stole. Śmiem jednak twierdzić, że jego obowiązkowa obecność jest bardziej kwestią obrzędowości i hołdem oddawanym tradycji niźli kulinarnego uczucia. Boże Narodzenie bowiem minie i Polacy kompletnie o karpiu zapomną na cały długi rok.

Prawda o naszym podejściu do ryb jest równie smutna, jak widok śniętych karpi, niemiłosiernie stłoczonych w sklepowych basenach i walonych tłuczkiem w głowę przez sprzedawcę na oczach kupujących. Ryb jadamy żałośnie mało, lecz nie jest to kwestia narodowego charakteru i tkwiącego od wieków w polskich genach rybowstrętu, lecz raczej wynik zbiorowej amnezji wywołanej czasami PRL, które straszliwie zubożyły pamięć zbiorową również w dziedzinie kulinariów.

Bowiem kiedyś Rzeczpospolita słynęła z doskonałych ryb słodkowodnych i mnogości sposobów ich przyrządzania. Przyznawali to pamiętnikarze z innych krajów, nawet Francuzi, nieskorzy do chwalenia czegokolwiek poza Francją.

Ryby jadano nader często, bo poważnie traktowano religijne nakazy, a przestrzegano przecież niezliczonych postów. Ta częstotliwość kazała korzystać z różnych przepisów, któż bowiem chciałby jadać w nieskończoność tak samo przyrządzoną rybę. Kuchnia się zmieniła, ale kilkusetletni przepis na karpia w sosie piernikowym i dziś mógłby być nie lada atrakcją. By mieć świeże ryby stale pod ręką, hodowano je – istniejące do dziś stawy rybne w dawnym Księstwie Oświęcimsko-Zatorskim mają średniowieczną historię.

?

Ale nie trzeba sięgać aż do staropolszczyzny, by dowiedzieć się, jaka dziś rybna smuta w Polsce panuje. Nasze przedwojenne książki kucharskie aż pękają od recept na ich przyrządzanie, wynika z nich zresztą, że w Wigilię nasi przodkowie równie ochoczo jadali też szczupaki, sandacze czy sumy.

Ale przyszła Polska Ludowa i świeże ryby zniknęły ze sklepów. Przed świętami pojawiał się tylko karp, a pokutujący do dziś absurdalny obyczaj, że karpia trzeba kupić żywego, a potem trzymać go w wannie, bo w ten sposób ma się oczyścić przez przebywanie w chlorowanej wodzie, z tamtych czasów się wiedzie. Przecież wówczas nigdy nie wiedzieliśmy, kiedy rybę uda się kupić, więc jakoś musiała dotrwać do Wigilii.

Zmieniły się też sposoby jego przyrządzania. Zniknął zupełnie karp w sosach, pieczony w całości, wędzony, gotowany, zniknęły rybne zupy. Pozostał panierowany i smażony, czyli kopia tego, co czynimy z kotletem schabowym, oraz w galarecie, robiony na wzór dania wywodzącego się z kuchni polskich Żydów. Nic więcej. I nic poza Bożym Narodzeniem, również w restauracjach.

?

Tymczasem nasi sąsiedzi zupełnie inaczej go traktują. Gdzieniegdzie karp również pojawia się na wigilijnym stole (na przykład w Austrii), ale jadany jest równie ochoczo przez cały rok.

Chlubą kuchni węgierskiej jest ponty halászlé, czyli paprykowana zupa z karpia podawana w najlepszych restauracjach i wiejskich gospodach, najlepsza z dodatkiem karpiowego mleczka. Znam miejsca w Budapeszcie, które się reklamują, że jeśli gość znajdzie u nich ość w karpiu, dostaje od lokalu flaszę szampana gratis, a przecież ości to największa karpia zmora.

W chorwackiej Slawonii króluje fiš paprikaš, zupa podobna do madziarskiej halászlé, obowiązkowo gotowana w kociołku nad żywym ogniem i podawana z domowym makaronem. Tam też jadłem najlepszego chyba w mym życiu karpia, przeciętego wzdłuż na połówki, starannie wyfiletowanego, nasolonego i pieczonego powoli nad żarem paleniska, do czego służą specjalne szczypce, chwytające rybę i wbijane w ziemię w pewnej odległości od brewion, by piekła się powoli i niespiesznie.

?

Karp po serbsku, pieczony razem z ziemniakami, słoniną, świeżą papryką, papryką w proszku i wielką ilością czosnku to kanon nie tylko serbski, lecz również madziarski i austriacki.

Uroczy czeski Trzeboń słynie nie tylko z zabytkowych stawów, w których karpie hoduje się od średniowiecza, lecz również z restauracji, które na potrawy z karpii przyciągają smakoszy z całego kraju. U nas w Zatorze czy Oświęcimiu takowych raczej nie uświadczysz.

Nie ma ich, bowiem u nas nikt nie łaknie karpia w knajpie. Ta ryba pełni dziś w Polsce podobną funkcję jak kutia czy kluski z makiem. To pokarm rytualny, jedzony raz do roku. Tyle że ten rytuał nie ma umocowania w tradycji.

Niewiele jest na tym świecie rzeczy równie pewnych i przewidywalnych jak karp na naszym wigilijnym stole. Śmiem jednak twierdzić, że jego obowiązkowa obecność jest bardziej kwestią obrzędowości i hołdem oddawanym tradycji niźli kulinarnego uczucia. Boże Narodzenie bowiem minie i Polacy kompletnie o karpiu zapomną na cały długi rok.

Prawda o naszym podejściu do ryb jest równie smutna, jak widok śniętych karpi, niemiłosiernie stłoczonych w sklepowych basenach i walonych tłuczkiem w głowę przez sprzedawcę na oczach kupujących. Ryb jadamy żałośnie mało, lecz nie jest to kwestia narodowego charakteru i tkwiącego od wieków w polskich genach rybowstrętu, lecz raczej wynik zbiorowej amnezji wywołanej czasami PRL, które straszliwie zubożyły pamięć zbiorową również w dziedzinie kulinariów.

Pozostało 81% artykułu
Ekonomia
Stanisław Stasiura: Harris kontra Trump – pojedynek na protekcjonizm i deficyt budżetowy
Ekonomia
Rynek kryptowalut ożywił się przed wyborami w Stanach Zjednoczonych
Ekonomia
Technologie napędzają firmy
Ekonomia
Od biznesu wymaga się odpowiedzialności
Materiał Promocyjny
Fotowoltaika naturalnym partnerem auta elektrycznego
Ekonomia
Polska prezydencja to szansa, by zostać usłyszanym
Materiał Promocyjny
Seat to historia i doświadczenie, Cupra to nowoczesność i emocje