Najważniejszą cechą niewidzialnej ręki wolnego rynku jest to, że jej nie widać. To zdanie w różnych wersjach często przytaczają przeciwnicy niczym nieskrępowanej wolnej konkurencji i jednocześnie zwolennicy regulacji.
Ostatnie wydanie tygodnika „Polityka” wezwało do tablicy polskich regulatorów – szefową [b]Urzędu Ochrony Konkurencji i Konsumentów[/b] [b]Małgorzatę Krasnodębską-Tomkiel[/b] oraz [b]Annę Streżyńską[/b], prezes [b]Urzędu Komunikacji Elektronicznej[/b]. UKE oberwało się za zbyt mocne zaciśnięcie regulacyjnego imadła na Telekomunikacji Polskiej, największym i zasiedziałym telekomie w Polsce.
Wnioski? Niewykluczone, że w poszukiwaniu dobra konsumentów, pojętego jako proste i jak najszybsze obniżenie poziomu cen, Anna Streżyńska zapomniała o szerszej perspektywie, czyli inwestycjach w infrastrukturę.
Według „Polityki”, skupienie się na obniżaniu cen i zwiększaniu rynkowej konkurencji za wszelką cenę spowodowało, że TP – jedyny podmiot mogący snuć takie plany – wstrzymał się z poważnymi inwestycjami choćby w światłowody, przez co Polska ciągnie się w ogonie Europy jeśli chodzi o dostęp do szybkiego broadbandu. Trudno się też nie zgodzić z przytoczonym przykładem niewypału, czyli spółki Info-TV-FM, spółki która zaczęła istnieć na „dużym” rynku telekomunikacyjnym dzięki decyzji regulatora, który forsuje uruchomienie telewizji mobilnej, czyli usługi, na którą zapotrzebowanie jest co najwyżej śladowe.
Regulatorzy nie są nieomylni – pisze „Polityka”. Zgoda. Dyskusja o ich uprawnieniach i strategiach nie zaszkodzi. Tym bardziej że w czasie spowolnienia gospodarczego okazało się, że kapitał jednak ma narodowość, a wiele europejskich krajów buduje swoje kryzysowe strategie wokół branżowych narodowych czempionów, czyli silnych graczy na których wpływ ma państwo, koncentrujących siłę i zasoby, na które pewnie nie zgodziłby się polscy regulatorzy. Rozważnie tych kwestii jest potrzebne.