Mniej optymistycznie ocenia sytuację Hiszpanii rynek. 1 lutego agencja oceny wiarygodności kredytowej S&P wprawdzie utrzymała rating Hiszpanii na poziomie AA, jednak pozostawiła perspektywę negatywną. Jako powody pesymizmu podano sytuację na rynku pracy i zadłużenie banków regionalnych. Jednak w wyjaśnieniu S&P napisał: "Wyniki gospodarcze wskazują, że rząd będzie w stanie uporać się z wyzwaniami". Chodzi tutaj zarówno o wydatki budżetowe, jak i reformy strukturalne, podjęte jeszcze w 2010 roku.
I rzeczywiście rząd robi wszystko, aby złagodzić skutki kryzysu. W ostatnią środę podpisał porozumienie ze związkami zawodowymi i pracodawcami. Umożliwia ono podniesienie wieku emerytalnego z 65 do 67 lat. Dokument pozwala również na wypłacanie dodatkowych 400 euro zapomogi osobom, które długo pozostają bez pracy, oraz wprowadza zachęty do zatrudniania ludzi młodych. Stopa bezrobocia w Hiszpanii w 2010 roku sięgnęła 20,3 proc., a według danych Ministerstwa Pracy w styczniu, który jest tradycyjnie najtrudniejszym miesiącem, bezrobocie wzrosło o dalsze 3,2 proc. Są to wszystko efekty trwającej już dwa lata zapaści na rynku budowlanym po dekadzie wielkiego boomu. Przedstawiciele hiszpańskich władz nie ukrywają, że powstania nowych miejsc pracy oczekują dopiero w drugiej połowie tego roku.
Z wielkim poświęceniem rząd wziął się do naprawy banków regionalnych, tzw. cajas, których bilanse mają być wyczyszczone ze złych długów. Mimo recesji i kryzysu finansowego Hiszpanii udało się utrzymać niski dług publiczny, który w 2010 roku wyniósł 56,2 proc. PKB. Tyle że na ten rok prognozowany jest jego wzrost do 61,6 proc., a w 2012 – do 65 proc. Powodem zadłużania państwa ma być właśnie portfel złych długów w regionalnych bankach, który nadal jest ukrywany przed władzami w Madrycie. Ostatecznie więc może się okazać, że jedynym sposobem ich uratowania jest nacjonalizacja. Na razie cajas mają czas do września, aby pokazały czyste bilanse. W przeciwnym razie grozi im nacjonalizacja. Na ten cel Elena Salgado przeznaczyła 20 mld euro.