Zbliżająca się polska prezydencja w Unii Europejskiej przyniesie zapewne konieczność zdecydowania, czy Europa będzie mozaiką starych i nowych partnerów, z których każdy ciągnie finansową kołdrę w swoim kierunku, czy też zaczniemy szukać bardziej systemowego rozwiązania. Jest raczej wątpliwe, aby obecne węgierskie przewodnictwo niosło ze sobą nowe koncepcje funkcjonowania Unii.
Byłoby wielką szkodą, jeśliby Polska, obejmując unijne kierownictwo, podejmowała jedynie politykę zachowawczej administracji powierzonym majątkiem instytucjonalnym czy zamieniła swoją prezydencję w fiestę obchodów i występowania na salonach władzy, a nie podjęła jednocześnie próby wypracowania koncepcji dalszego rozwoju projektu zjednoczonej Europy. Także w obliczu wewnętrznej polaryzacji nastrojów w naszym kraju taki „zachowawczo-celebracyjny" model polskiej prezydencji osłabiłby szansę na dalsze reformy nad Wisłą.
Musimy pamiętać, że zezwolenie na to, by długi i obligacje cherlawych gospodarek europejskich były wykupywane przez Chiny, które także dysponują nadwyżką przewartościowanej waluty, doprowadzi do tego, że Unia straci swój przymiotnik i nie będzie już „Europejska", ale „Trans-Pacyficzna". Efektem takich działań będzie zresztą pogłębianie się różnic gospodarczych w Unii.
Głównym atutem zjednoczonej Europy było rozszerzenie rynków (towarowych, kapitałowych i ludzkich) oraz umożliwienie wolnych przepływów między narodowymi gospodarkami. Jednakże narodowe budżety, tworzone suwerennie przez autonomiczne parlamenty, zmierzały prawie zawsze do uzyskania korzyści w postaci finansowania infrastrukturalnych przekształceń z centralnej „szuflady".