Ministerstwo Gospodarki w nowym projekcie rozporządzenia o obowiązku uzyskania tzw. zielonych certyfikatów proponuje, by w 2020 r. firmy musiały sprzedawać 14,4 proc. energii elektrycznej z odnawialnych źródeł. Na taką ilość będą musiałyby uzyskać certyfikaty albo zapłacić opłatę zastępczą.
Propozycją jest zdziwiona branża energetyki odnawialnej. W poprzednim projekcie rozporządzenia MG ustalało na 2020 r. cel 18,7 proc. Ale zdaniem analityków Banku BZ WBK nowy projekt prawa ma sens, jeśli Ministerstwo Gospodarki jednocześnie pozbawi prawa do zielonych certyfikatów stare elektrownie wodne.
— Znajdujemy jedno rozwiązanie dla takiego równania: stare polskie hydroelektrownie. Ministerstwo wielokrotnie sugerowało, że stare hydroelektrownie mogą nie dostawać w ogóle zielonych certyfikatów. W pełni zamortyzowane hydroelektrownie dostarczają około 4 proc. zużywanej w Polsce energii. Jeśli wyłączymy więc te elektrownie z systemu zielonych certyfikatów, to cel 18,7 proc. w 2020 r. będzie wypełniony — dowodzi Paweł Puchalski, szef zespołu analityków BZ WBK
Polska ma obowiązek osiągnięcia 15 proc. energii z odnawialnych źródeł w zużyciu energii brutto w 2020 r., ponieważ tak ustaliła z Komisją Europejską. Obniżenie celu pozyskania certyfikatów na produkcję zielonej energii pozwoli zmniejszyć obciążenie dla klientów, a jednocześnie energia produkowana przez hydroelektrownie będzie liczyła się do celu uzgodnionego z Brukselą.
— Produkcja ciepła z odnawialnych źródeł w Polsce jest mała, dlatego udział zielonej energii elektrycznej musi być wyższy, by skompensować te braki w sektorze ciepłowniczym. Stąd, według ustaleń z Unia Europejską, elektrownie dostały obowiązek dostarczenia w 2020 r. 18,7 proc. energii elektrycznej z odnawialnych źródeł. Polska nie może po prostu nie spełnić celu 18,7 proc., ponieważ narazi się na drastyczne kary ze strony UE — przekonuje Paweł Puchalski.