Wonna nie ma planów wprowadzenia swojej firmy na giełdę. – Moja firma jest moim drugim dzieckiem – opowiada „Rz". – Dlatego chcę mieć nad nią całkowitą kontrolę. Nie chcę jej dzielić, jak w przypadku spółek giełdowych, z akcjonariuszami. Powiem przewrotnie, mam dużą świadomość posiadania i dlatego nigdy nie brałam pod uwagę takiej opcji.
Marzenie o zamku
W ubiegłym roku Wonna I de Jong kupiła od Konfederacji Szwedzkich Przedsiębiorców zamek Yhtaholm Slott z XVIII w., położony ok. 100 km od Sztokholmu. Wyłożyła na niego 33,5 mln koron (ok 14,5 mln zł). Większość zapłaciła gotówką. Wobec zamku wraz z włościami rozciągającymi się na 120 hektarach, z dwoma jeziorami, snuje gigantyczne plany.
– Jak każdy pełnokrwisty kapitalista (śmiech) nie chciałabym całkowicie dopłacać do interesu – mówi „Rz". – Ale tak poważnie, ten zamek, moje marzenie od dzieciństwa, ma być przede wszystkim miejscem edukacyjnym, tętniącym życiem i kulturą. Zamierzam tu stworzyć szkołę dla młodych artystów z całego świata, zwłaszcza muzyków. Oprócz tego na takie fanaberie i mecenat Yhtaholm sam będzie zarabiać działalnością komercyjną, konferencjami, szkoleniami, eventami i restauracją, która swoje menu ma wyłącznie opierać na produktach lokalnych – wyjaśnia.
Według Konfederacji Szwedzkich Przedsiębiorców klimat dla biznesu w kraju się polepszył, choć coraz więcej przedsiębiorstw ocenia, że szwedzkie prawodawstwo podatkowe jest zbyt zawiłe. Większość jednak aprobuje wysokość płaconych podatków. Tylko 30 proc. uważa, że obciążenie podatkowe jest za duże, 2 proc. wyraża nawet opinię, że płaci państwu za mało.
– Nie spotkałam jeszcze w swoim życiu człowieka, który nie narzekałby na wysokość płaconych podatków – podkreśla Wonna. – Ale w jakimkolwiek kraju się mieszka, podatki trzeba płacić. Generalnie one czemuś służą. W Skandynawii, mimo wysokich podatków, istnieje zrozumienie dla konieczności ich płacenia. W zamian otrzymuje się cały pakiet socjalny w jednym z najlepszych na świecie systemów opieki medycznej. Dlatego podatki w Szwecji, choć wysokie, generują jakość systemów socjalnych, które dzięki nim powstają. Z tego względu tutaj można nawet pokochać fiskusa...
– Jakie są zatem największe bolączki w prowadzeniu biznesu? – pytam. – Jak w każdym biznesie najsłabszym ogniwem bywa człowiek – mówi Wonna. – Znalezienie teamu wszędzie na świecie jest bolączką, to proces trwający czasem wiele lat. Ale jak się zespół już wykrystalizuje, to muszę powiedzieć, że Skandynawowie może nie są wulkanami temperamentu, ale są bardzo solidnymi pracownikami.
Wonna I de Jong ma też sprecyzowane poglądy na to, czy polityka rządu pozwalająca na import siły roboczej do Szwecji spoza krajów UE to zjawisko korzystne dla kraju.
– Proszę pamiętać, że Skandynawia jest bardzo poprawna politycznie. W czasach, kiedy brakuje siły roboczej, takie działania są w pełni uzasadnione. W trakcie kryzysu, bezrobocia budzą nie zawsze pozytywne reakcje, wyzwalając emocje szowinistyczne i nacjonalistyczne – mówi. – Ale z drugiej strony należy pomagać ludziom z terenów ogarniętych wojnami, prześladowanym. Oczywiście wśród tych autentycznie prześladowanych zawsze znajduje się grupa nieuczciwych imigrantów. Solidaryzm europejski powinien być monolitem, najpierw my, potem inni. Moim zdaniem trzeba stawiać wysoko poprzeczkę selekcji, a jeśli imigranci już się znajdą w gościnnych progach Szwecji, powinni uczyć się historii kraju, w którym zamierzają mieszkać i żyć, zaponawać się z kulturą tego kraju i obyczajami, a także kulturą biznesu.
Kraj prawie bez korupcji
Wonna przywykła już do pytań, jak się żyje jako businesswoman w Szwecji. – Czymże Szwecja różni się od innych krajów? – replikuje. Może czystością, większą uczciwością, zupełnie znikomą korupcją. Ale tu robi się interesy podobnie jak w innych rozwiniętych krajach – opowiada. I jest w biznesie miejsce dla kobiet. Emancypacja w Szwecji ma też dłuższe tradycje niż w Polsce – podkreśla. – U nas nikogo od lat nie dziwi kierowca autobusu płci pięknej czy kobiety w zawodach typowo męskich. Szwecja dla przybysza z zewnątrz jawi się jako kraj nieprawdopodobnie demokratyczny i poukładany, i taki właśnie jest.
Nieprawdopodobna kariera Wonny I de Jong budzi podziw, tym bardziej że przedsiębiorczyni obaliła królujące w Skandynawii niepisane prawo jantelagen – prawo Jante. Według tego prawa nikt nie może „próbować wyróżniać się ani udawać, że jest pod jakimkolwiek względem lepszy od innych".
– Poprawność polega na tym, że stać cię na kawior. W porządku, ale nie kłuj tym w oczy innych – wyjaśnia. – To bogate społeczeństwo, ale skromne. Przyzwyczaiłam się do takich zachowań i często afirmuję je za granicą – mówi.
Wonna zwykła podkreślać, że najbardziej intratną transakcją, jakiej kiedykolwiek dokonała, był zakup segmentu w 1984 r. Nabyła obiekt za 78 tys. koron. Półtora roku później sprzedała go za 430 tys. koron. Miała wówczas 26 lat.
Sądzi, że gdyby skończyła studia w Polsce, to ze swoimi ambicjami i pracowitością zapewne kierowałaby jakąś dużą firmą handlową. – Może własnym koncernem – mówi. Wybrałam Szwecję, bo tak mi podpowiadały serce i intuicja. Mieszkałam wiele lat w Holandii, ale powróciłam do Szwecji i w niej się najlepiej czuję.
W wywiadzie radiowym jedna z największych prywatnych właścicielek nieruchomości w Szwecji, której imperium liczy ok. 850 mieszkań i 100 lokali komercyjnych, wyznała, że w cichości ducha chciała zostać aktorką. – Jak to dobrze, że nie wybrałaś tej kariery, bo mielibyśmy w Szwecji jeszcze jedną konkurencję... – skomentował.
Ciemne chmury
Nie wszyscy w Szwecji zachwycają się milionerką o polskich korzeniach, której epopeja klasowa kwalifikuje się na materiał do filmu. Po wyjściu z cienia Wonna de Jong stała się wręcz obiektem ataków prasy.
W gazetach pojawiły się skandalizujące tytuły, że jej nieruchomości pozostawiają wiele do życzenia. Lokatorzy narzekają m.in., że domy mają pęknięcia w ścianach i nie utrzymuje się w nich odpowiedniej temperatury.
Wonna I de Jong odpiera te zarzuty. Mówi, że atakowanie osób, które stały się błyskawicznie znane w kraju, tak jak ona, nie jest czymś niezwykłym.
Moje pytanie, czy stawia swoim lokatorom jakieś szczególne wymagania, ucina krótko: – Moje wymagania specjalnie nie odbiegają od standardów w innych krajach unijnych i od innych procedur, które mają miejsce w tym segmencie interesów w Polsce.
Zaprzecza też innym prasowym insynuacjom. – Nigdy nie rozpychała się łokciami, by osiągnąć swój cel w biznesie. Nikogo nigdy nie oszukała w interesach. Nie załatwiałam nigdy żadnego interesu przez łóżko ani przez flirciarskie relacje. To ośmielam się stwierdzić zupełnie otwarcie – podkreśla.
Jak twierdzi, wszystko, co zdobyła w życiu, zawdzięcza ciężkiej pracy, do 16 – 18 godzin dziennie i swoim ambicjom. W świecie nieruchomości zdominowanym przez mężczyzn, którzy oceniają ją po wyglądzie (wyróżnia się w Szwecji bardzo eleganckimi garsonkami i butami na wysokich obcasach), a nie na podstawie jej kompetencji, ludzie są wręcz – jak sama określa – lekko zszokowani, gdy mają okazję się przekonać, jaką ma wiedzę i jak potrafi prowadzić biznes.
O Wonnie I de Jong pewnie jeszcze usłyszymy. Skontaktował się z nią bowiem producent nagrodzonego Oskarem obrazu „CZarny łabędź" i zaproponował zrobienie z nią filmu w Hollywood. Teraz Szwedka podobno pracuje już nad scenariuszem do tego filmu.
Multimilionerka czeka też na swojego wybrańca losu. W popołudniówce „Aftonbladet" ukazało się sfingowane ogłoszenie matrymonialne, które zamieszczono wbrew jej woli. Otrzymała jednak na nie aż 250 ofert.
Od właścicieli dworków, od sąsiadów ze swojej niezwykle zamożnej dzielnicy i od zwykłych rzemieślników. Wonna I de Jong utrzymuje jednak, że wybierze człowieka, który jest z podobnego co ona kruszcu. Ma więc być marzycielem, wizjonierem, szaleńcem. Czy wreszcie znajdzie swojego księcia?