Niemcy jednak mocno stoją na stanowisku, że Grekom nie należą się żadne pieniądze, chociaż przed spotkaniem z Papandreu kanclerz Angela Merkel obiecała, że Niemcy wesprą Ateny. Pochwaliła też Greków za udaną emisję obligacji w ostatni czwartek. Ale zaraz potem należący do FDP minister gospodarki Rainer Bruederle twardo oświadczył, że "jego rząd nie zamierza dać ani jednego centa".
Tyle że grecki premier nie oczekiwał od niej deklaracji pomocy finansowej. – Nie jesteśmy europejskim Lehman Brothers – mówił. Chodzi mu o wiarygodny dowód wsparcia, który pomógłby jego rządowi pożyczać pieniądze na rynkach międzynarodowych taniej niż na 6,11 proc.
– Nie prosimy niemieckich podatników, żeby zapłacili za nasze emerytury i wakacje. Potrzebujemy natomiast europejskiego wsparcia, abyśmy mogli pożyczać pieniądze na lepszych warunkach. To wszystko – powiedział premier Grecji w wywiadzie dla piątkowego wydania "Frankfurter Allgemaine Zeitung".
Na niedzielę Papandreu ma zaplanowaną wizytę u prezydenta Francji Nicolasa Sarkozy'ego. A z Paryża poleci do Waszyngtonu.
Nieoficjalnie wiadomo, że państwowe instytucje finansowe w krajach eurolandu zajmą się skupowaniem długu Grecji lub też udzielą gwarancji bankom komercyjnym, które zdecydują się na kupno greckich papierów. Ale przewodniczący eurogrupy Jean-Claude Juncker uważa, że do odzyskania zaufania inwestorów powinny wystarczyć reformy, które w piątek zatwierdził grecki parlament. – Jeśli nie wystarczą, strefa euro jest gotowa do zagwarantowania stabilizacji finansowej. Nie sądzę jednak, aby okazało się to potrzebne – dodał.