Za kilka lat nowe mieszkania kupimy już tylko od dewelopera lub wybudujemy sami. Spółdzielnie ograniczą swoją działalność do administrowania istniejącymi już lokalami. Co to oznacza? Zniknie szansa na nieco tańsze (spółdzielnie z definicji nie mają uzyskiwać zysku) niż u prywatnych inwestorów mieszkania.
Jeszcze na początku lat 90. spółdzielnie oddawały co miesiąc tyle lokali, ile teraz udaje im się ukończyć w całym roku. Zagospodarowywały ponad połowę pierwotnego rynku nieruchomości. W tym roku po raz pierwszy udział lokali spółdzielczych w rynku pierwotnym spadł poniżej 7 proc. Patrząc na przeciętny czas trwania budowy domów spółdzielczych (2 - 3 lata) i rozpoczynane przez nie w ostatnim czasie inwestycje, ten i przyszły rok będą katastrofalne.
Spółdzielni nie stać na nowe inwestycje, bo zbyt dużo kosztuje je administrowanie już istniejącymi, starymi budynkami. To niejedyny kłopot.
- Po 1993 r. zlikwidowano preferencyjne kredyty mieszkaniowe, czego skutkiem był zanik budowy nowych spółdzielczych mieszkań lokatorskich - tłumaczy Jerzy Jankowski, przewodniczący Zgromadzenia Ogólnego Krajowej Rady Spółdzielczej.
Jeszcze w 1992 r. 6,1 proc. wydatków budżetu państwa kierowano na wspomaganie mieszkalnictwa, a z każdym rokiem udział ten zmniejszał się o 0,6 proc., by w tym roku spaść do 0,1 proc. W konsekwencji z 3,6 tys. spółdzielni zarządzających budynkami w całym kraju, tylko co dziesiąta prowadzi jakąkolwiek działalność inwestycyjną.