O tym, że Estończycy myślą o wycofaniu się z inwestycji w Ignalinie, która miała powstać z udziałem trzech państw bałtyckich i Polski, poinformował estoński dziennik „Postimees”. Zdaniem cytowanego przez gazetę premiera Estonii Andrusa Ansipa, tempo przygotowań nie jest zadowalające. – Nie wiem, czy w ogóle projekt elektrowni atomowej dojdzie do skutku – dodał.
Szef rządu w Tallinie stwierdził również, że jeśli już Estonia ma zdecydować się na energetykę atomową, to priorytetem powinna być budowa własnego reaktora. Podobną opinię wyraził Sandor Liive – szef spółki Eesti Energia, która ma z firmami z Litwy, Polski i Łotwy uczestniczyć w konsorcjum przygotowującym ignalińską inwestycję.
Powstanie spółki opóźnia się, a kolejne spotkania w tej sprawie nie przynoszą spodziewanych efektów. W ubiegłym roku przez wiele miesięcy trwała dyskusja o tym, czy Polska Grupa Energetyczna będzie miała gwarancje odpowiednio dużego udziału w mocy elektrowni – polski rząd domagał się co najmniej 1000 MW. Ostatnio zaś negocjowano podział akcji w spółce. Strona litewska, reprezentowana przez specjalnie powołaną firmę – LEO LT, chce mieć pozycję dominującą w konsorcjum.
Wycofanie się Estończyków z udziału w inwestycji może oznaczać, że Polska będzie miała większy udział w mocy planowanej elektrowni. – Jestem przekonany, że nawet jeśli Estończycy wycofają się z projektu, nowa elektrownia w Ignalinie i tak powstanie – mówi prof. Władysław Mielczarski z Politechniki Łódzkiej. – Litwa jest bardzo zdeterminowana, by wykonać inwestycję, i co do tego nikt nie ma wątpliwości.
Władze w Wilnie zobowiązały się zamknąć starą, postsowiecką elektrownię, wstępując do Unii Europejskiej. Nowa siłownia miała powstać początkowo około 2012 roku. Przedłużające się spory na Litwie i dyskusje między udziałowcami spowodowały przesunięcie tego terminu na ok. 2015 r.