Stolica światowej kinematografii nie straciła nic ze swojej kameralności – to nadal jest najsłynniejsze w świecie m a ł e miasteczko w cieniu ogromnych liter „HOLLYWOOD”, ustawionych na nieodległych wzgórzach. W nocy podświetlone, odcinają się bielą od ciemnego tła zarośli. Są jak latarnia wskazująca port tym, którzy marzą o karierze, sławie i pieniądzach. Jest ich wielu, ale słychać tylko o tych nielicznych, którym się udało spełnić marzenia. Do historii przeszło tylko niewielu sfrustrowanych niepowodzeniami, jak na przykład aktorka Peg Entwhistle, która w 1932 r. wspięła się na literę H napisu (wtedy był dłuższy – Hollywoodland) i rzuciła w dół, popełniając samobójstwo. Obecnie teren wokół napisu jest ogrodzony, rozczarowanych bowiem przybyło.
A samo miasto? Pierwsze – drugie, niestety, również – wrażenie jest wielkim rozczarowaniem – całkowita banalność miejsca ma się nijak do światowego rozgłosu. W Hollywood nie kręci się już filmów – tu jedynie filmy się celebruje. Prawie wszystkie wytwórnie opuściły stolicę światowej kinematografii, przenosząc studia poza Los Angeles. Pozostała nazwa – największy kapitał tego miejsca. Pieniądze też chyba odpływają z miasta, bo ani śladu w nim jakiegokolwiek bogactwa.
Dziesiątki małych sklepików wzdłuż Hollywood Boulevard zapełnionych kiczowatymi pamiątkami „made in China”, kupowanymi przez turystów, którzy po zakupach uwielbiają fotografować się z sobowtórami filmowych gwiazd przechadzających się bulwarem. Jedni to zawodowcy ze świetnie dobraną charakteryzacją, inni to amatorzy, których cieszy, że zwracają na siebie uwagę. Niedawno furorę robił sobowtór Johnny’ego Deppa, przebrany za pirata. Obsada gwiazd często się zmienia, zależnie od aktualnych hitów, ale już od lat spotkać można tego samego sobowtóra Rambo – nawet podobny, przebrany za komandosa i z identycznymi oczami smutnego spaniela.
[srodtytul]Łapy Kaczora Donalda[/srodtytul]
Wieczorem miasto nabiera więcej splendoru. Restauracje rozświetlają neonami mosiężne gwiazdy wtopione w chodniki Alei Sław, będącej wydzielonym odcinkiem Hollywood Boulevard, na których widnieją nazwiska aktorów, reżyserów i innych osób związanych z branżą. Gwiazd jest już ponad 2500, i to są jedyne gwiazdy, które w Hollywood można spotkać na co dzień. Szukając nazwisk moich ulubieńców, doszedłem do kina Chinese Theater. W tym budynku o niezwykłej architekturze, stylizowanej – przynajmniej w pojęciu amerykańskiego architekta – na chińską, odbywały się niegdyś premiery najważniejszych filmów. To najbardziej znane miejsce w Hollywood – przed wejściem znajduje się galeria śladów dłoni i stóp największych sław ekranu, odciśniętych w cemencie. Oryginalny zwyczaj upamiętniania znanych gości kina zapoczątkował zwykły przypadek – gdy kino budowano w 1927 r., na świeżą chodnikową wylewkę weszła przez nieuwagę aktorka Norma Talmadge, pozostawiając tam odciski butów. Sid Grauman – jeden z właścicieli kina – wpadł na pomysł, by te ślady zostawić i dodawać do nich nowe. Dziś dla każdego aktora to największa nobilitacja – niewielu, nawet z tych nagrodzonych Oskarami, uhonorowano przed Chinese Theater. To chyba jedyne miejsce, w którym można się otrzeć o magię kina, gdzie legenda styka się ze światem materialnym – naszą dłoń możemy zanurzyć w betonowym odcisku ręki Schwarzeneggera, a stopę przyłożyć do... odcisku łapy Kaczora Donalda.
[srodtytul]Gwiazdy za żywopłotem[/srodtytul]