Pośrednik finansowy sprzedający fundusze inwestycyjne ma teraz obowiązek sprawdzić, czy jego klient zna się na inwestowaniu, i zbadać jego skłonność do ryzyka. Takiej ochrony na razie pozbawieni są inwestorzy kupujący jednostki funduszy w bankach.
Pracownik firmy pośrednictwa finansowego powinien zapytać klienta, który zgłosi się w sprawie zakupu jednostek funduszy, m.in. o dotychczasowe doświadczenia inwestycyjne, możliwą do zaakceptowania wielkość strat czy nawet o osiągane dochody. Wyniki ankiety nie są wiążące, a inwestor może zażyczyć sobie jednostek dowolnego funduszu. Jednak samo przeprowadzenia takiego wywiadu zmusza sprzedawcę, by poświęcił klientowi nieco więcej czasu, zainteresował się jego sytuacją finansową, a nie tylko podetknął do podpisania rutynowe oświadczenie, że klient zapoznał się z treścią prospektu informacyjnego.
Można jedynie żałować, że taka regulacja nie obowiązywała dwa lata temu, a więc w szczycie giełdowej hossy. Wtedy do funduszy trafiło mnóstwo osób nieprzygotowanych do takiej formy inwestowania. A sprzedawcy często namawiali tych klientów do zakupu funduszy z dużym udziałem akcji, których właśnie wtedy należało się pozbywać.
Nowe przepisy są połowicznym sukcesem z jeszcze jednego powodu. W Polsce najwięcej jednostek funduszy sprzedają banki detaliczne. I to właśnie za ich pośrednictwem o funduszach zwykle dowiadują się osoby, które o finansach wiedzą najmniej i najbardziej potrzebują ochrony. Tymczasem nowe, bardziej restrykcyjne zasady sprzedaży na razie obowiązują tylko pośredników finansowych. Banki wciąż mogą działać jak dotychczas. Ustawa, która także na nie nakłada obowiązek sprawdzania wiedzy inwestorów, wciąż nie weszła w życie.