[b]Skoro bliskość realizuje się na różnych poziomach u różnych osób, czasem w sposób daleki od powszechnie rozumianej bliskości, to nie można jej chyba jednoznacznie zdefiniować?[/b]
To co można zdefiniować w bliskości to to, że drugi obiekt jest. Wiele osób istnieje tylko poprzez kogoś. Są kultury kolektywne i są indywidualistyczne. W tych ostatnich jest więcej ludzi samotnych – tym się charakteryzuje m.in. kultura zachodnia. Natomiast w krajach wschodnich, np. w dalekiej Azji, ludzie definiują się poprzez to, kim są dla innych. W relacji rodzinnej, w hierarchii plemiennej itd.
[b]Są tacy, którzy głoszą, że nie można osiągnąć prawdziwej bliskości, jeśli nie otworzymy się i nie poddamy na 100 procent. Granice chyba jednak są potrzebne, żeby się nie zatracić? Można przecież zniknąć, jak anorektyczki, które dosłownie znikają, będąc przeciwko bliskości.[/b]
Znikają, próbując się oddzielić. Poczucie tożsamości oczywiście jest bardzo ważne. Jego przejawy widoczne są coraz wyraźniej. W naszej kulturze kobieta zazwyczaj przyjmuje nazwisko męża, co w jakiś sposób jest pozbawianiem się tożsamości, zlewaniem się, stawaniem się częścią tej drugiej osoby. Myślę, że nieprzypadkowo coraz częściej kobiety mają nazwiska podwójne – swoje i męża. To próba podkreślenia tej odrębności. Jesteśmy razem, ale nie jesteśmy zlani w jedno. Wciąż mamy jakąś własną część.
[b]To może najważniejsza jest bliskość nas samych ze sobą?[/b]
Czyli z kim? W chińskich więzieniach łamie się ludzi w powolnym procesie zmieniania tego, z czym się utożsamiają. Zmiana tożsamości, adresu, nazwiska pociąga za sobą zmianę osobowości, zatem co to znaczy być w bliskości ze sobą? Jeśli zniszczymy, zmienimy ten najważniejszy konstrukt oznaczający „ja”, trudno mówić o bliskości ze sobą, bo czym jest wtedy ja?
Musimy wiedzieć, czy najważniejsze jest, że jestem profesorem, dyrektorem czy dziadkiem Marysi.
Jeżeli ma się jakiś silny konstrukt, z którym można się utożsamiać – to znakomicie. Tylko trzeba uważać, bo jeśli najsilniejszym konstruktem jest bycie np. czyjąś żoną, to jeśli nastąpi rozwód, może się rozpaść osobowość.
[b]Bo paradoksalnie: bliskość, która ma nam dać poczucie bezpieczeństwa, może nam je też odebrać... Czyli blisko, ale nie za blisko?[/b]
Potrzeba bliskości jest silniejsza od potrzeby fizycznego bezpieczeństwa. Bywa, że uciekamy w bliskość lub pseudobliskość w sytuacjach ekstremalnych, także ze strachu przed śmiercią. W czasie Rewolucji Francuskiej ludzi przeznaczonych do ścięcia gromadzono w wielkich salach i tam czekali na swoją kolej. Co robili, czekając na śmierć? Uprawiali seks.
[b]Słyszałam, że ludzie wiezieni do obozów koncentracyjnych, w wagonach pełnych ludzi, też się kochali.[/b]
W poczuciu zagrożenia gromadzimy się, próbujemy zbliżyć do siebie, jak tylko się da, by nie być samemu w obliczu czegoś trudnego czy ostatecznego. Ludzie chcą dzielić ze sobą stres. Dzielić się sobą. Okazuje się, że jest to najtrudniejsze, a coraz częściej niewykonalne w sytuacjach zwyczajnych. W codziennym życiu po prostu.