Odszedł tak, jak wypada odchodzić mistrzom – w finale sezonu w marcu 2008 roku w Planicy jeszcze był na podium, tylko za dwoma młodymi Austriakami. Cztery zwycięstwa i trzecie miejsce w Pucharze Świata podczas 15. zimy startów to był dorobek budzący szacunek.
Niespełna dwa tygodnie później w Helsinkach poinformował, że kończy karierę, bo brak mu motywacji. Uronił łzę, powtórzył, że ma co robić w życiu. W lipcu zorganizował jeszcze u siebie w Lahti pożegnalny konkurs z udziałem najsławniejszych kolegów. Sądziami byli trenerzy tworzący potęgę fińskich skoków: Mika Kojonkoski, Tommi Nikunen, Kari Pätari, Hannu Lepistö i Kari Yliantila. Wygrał, a jakże, przed Adamem Małyszem. Jednym było żal, drudzy odetchnęli, rozdział zamknięto.
Pustkę po Ahonenie wypełnili młodsi. Najlepszy sportowiec Finlandii 2005 roku zajął się rodziną, odkrywał uroki ojcostwa, chodził na ryby, trochę pracował w swoim sklepie z częściami motocyklowymi, wciąż interesowały go wyścigi dragsterów, spotykał się na piwie z przyjaciółmi. Z dziennikarzem Pekką Holokainenem kończył biografię pod tytułem „Kuningaskotka”, czyli „Królewski orzeł” albo „Król orzeł”. Przystosowanie do normalnego życia w wygodnym i dużym orlim gnieździe w Lahti, bez podróży, diety, obozów, treningów i rywalizacji wydawało się proste.
Myśl o ponownym skakaniu pojawiła się wczesną wiosną 2009 roku. – Nagle poczułem ten pęd. Początkowo myślałem, że to normalna część procesu kończenia kariery, ale to uczucie rosło i rosło, stało się tak mocne, że musiałem coś z nim zrobić. Przyciąganie skoczni było za silne, podjąłem decyzję o powrocie – mówił. – Poza tym nudziłem się.
Najpierw porozmawiał z żoną Tiią i menedżerem Jukką Härkönenem. Nie było problemów. – Sprawa jest prosta, chcesz wracać, to wracaj, masz nasze wsparcie – usłyszał. Ukrywał decyzję jeszcze parę tygodni. – To było okropne tak się wstrzymywać, nie móc się podzielić nowiną z kolegami. Ogłoszenie decyzji było wielką ulgą – wyznawał fińskim dziennikarzom. Powiedział o powrocie 8 marca, w Dzień Kobiet.