Bruksela jest obok Waszyngtonu największym centrum lobbystów. Jest ich tu – według ostrożnych szacunków – około 15 tysięcy, a każdego dnia superszybkim pociągiem z Paryża czy Londynu przyjeżdżają na spotkania setki kolejnych.
Zasypują unijnych urzędników e-mailami, wydzwaniają, przekonują do swoich racji w czasie spotkań w biurze lub w nieformalnej atmosferze brukselskich restauracji, których jakość jest powszechnie doceniana. Czasem obdarowują upominkami.
[srodtytul]Skarbiec Berlaymont[/srodtytul]
W zakurzonym pomieszczeniu w podziemiach Berlaymont, głównego budynku Komisji Europejskiej, zgromadzone są prezenty wręczane przez lobbystów, dyplomatów, polityków. – To naprawdę nie jest skarbiec Ali Baby. Może kiedyś zrobimy z tego wystawę. Niektóre rzeczy są okropne – mówi “Rz” Michael Mann, rzecznik KE.
Do piwnicy wędrują te prezenty, które nie nadają się do udekorowania korytarzy Komisji czy gabinetów komisarzy. I takie, których nie można sprzedać na aukcjach charytatywnych, bo nikt ich nie kupi lub też mają wygrawerowane zindywidualizowane napisy. Na przykład: “Od rządu X dla komisarza Y”.