Koncepcja dezinwestycji, czyli odchudzenia Lotosu, to pomysł Ministerstwa Skarbu, który w samej firmie i zarządzie wzbudza wiele kontrowersji, tym bardziej że pojawia się na kilka tygodni przed ogłoszeniem kolejnego etapu prywatyzacji. Oficjalnie prezes grupy Paweł Olechnowicz odmawia komentarza. Natomiast analitycy oceniają, że choć sam pomysł jest dobry dla poprawy efektywności gdańskiej grupy, to jednak nie rozwiąże podstawowego problemu – finansowania ambitnego planu zdobycia naftowych złóż.
Zdaniem Kamila Kliszcza z DI BRE Banku minister skarbu, proponując dezinwestycje, chciał wskazać je tylko jako jeden z możliwych scenariuszy i źródeł pozyskania kapitału. – Rynek oczekuje, że w nowej strategii gdańskiej firmy przede wszystkim znajdzie się plan inwestycji w wydobycie i poszukiwania złóż, bo obecny jest nieaktualny – wyjaśnia analityk DI BRE Banku. – I wiadomo, że nie może być on oparty tylko na finansowaniu od inwestora, który ma w efekcie prywatyzacji pojawić się w Lotosie. Firma musi mieć pomysł na zdobycie kapitału, gdyby prywatyzacja się nie powiodła.
Analityk DM BZ WBK Paweł Burzyński przypomina, że plany pozyskania złóż oznaczają wydatki w wysokości kilku miliardów złotych, a ich efekty pojawią się po kilku latach. – Gdyby nie udało się wybrać inwestora dla Lotosu, to grupa nie powinna decydować się na wielkie inwestycje w poszukiwania i wydobycie – dodaje Burzyński. – To byłoby ryzykowne posunięcie.
Inna kwestia to wycena aktywów, które miałyby być sprzedane. –Trudno wycenić te spółki, zwłaszcza że są ściśle powiązane bądź to z działalnością rafinerii – jak Lotos Asfalty, bądź z grupą i bazują na jej zleceniach – jak Lotos Serwis czy Lotos Kolej – dodaje Kamil Kliszcz.