[b]Rz: Nie minął jeszcze rok od wejścia w życie traktatu lizbońskiego poprzedzonego latami dyskusji i nieudanych referendów w różnych krajach Unii, a tymczasem Bruksela szykuje nowy traktat. Po co?[/b]
[b]Piotr Kaczyński:[/b] Bo jest potrzebny. Nie możemy filozoficznie się sprzeciwiać zmianom traktatowym. Konieczny mechanizm gospodarczy da się wprowadzić tylko tą metodą. Musimy rozróżnić dwa typy zmian traktatowych. Wielkie, jak, Maastricht, Amsterdam, Nicea czy Lizbona. I małe, techniczne, skoncentrowane na pojedynczych elementach. Mieliśmy z tym do czynienia w latach 60., potem dwukrotnie w latach 70., gdy zmieniano procedurę budżetową. Nawet w tym roku w czerwcu znowelizowano traktat, żeby zmienić liczbę europosłów. Właśnie trwa procedura ratyfikacyjna w państwach członkowskich. Podobnie się dzieje z konstytucjami. W Polsce kilka lat temu zmieniono konstytucję z powodu europejskiego nakazu aresztowania. To nie ma nic wspólnego z zasadniczymi zmianami porządku prawnego.
[b]Co zrobić, żeby te zmiany zostały ratyfikowane?[/b]
Kluczowe jest uniknięcie referendów w niektórych krajach. Da się to zrobić, jeśli zmiany nie będą prowadziły do zwiększenia kompetencji Unii. Na przykład w Irlandii referendum jest organizowane wtedy, gdy musi być zmieniona konstytucja, czyli gdy zwiększa się władztwo UE kosztem państwa członkowskiego. Teraz więc prawnicy unijni, którzy muszą przygotować do grudnia konkretne propozycje zapisów, powinni zaprosić do współpracy prawników z Irlandii, Wielkiej Brytanii, Danii, Holandii, Austrii, może Grecji, czyli krajów, w których może zaistnieć konieczność przeprowadzenia referendum. Gdy przygotowywano zapisy traktatu lizbońskiego, to uczestniczyli w tym prawnicy duńscy i pilnowali zapisów. To chodzi o sprawy czysto techniczne, nawet dotyczące np. polityki kosmicznej.
[b]Traktat zostanie uchwalony w 2011 roku. Najpierw jest przewodnictwo węgierskie, potem polskie. Czy to znaczy, że będziemy mieli traktat budapeszteński albo warszawski?[/b]