Do połowy lat 1960. ekonomiści głównego nurtu w sposób dosyć naiwny i idealistyczny ujmowali w swoich modelach cele i motywy, jakimi kierują się politycy. Przyjmowali mianowicie, że działaniom polityków przyświeca dobro publiczne. W okresie późniejszym teoretycy ekonomii modelowali zachowania polityków już zdecydowanie bardziej realistycznie. Zaczęli przyjmować, że podobnie jak każdy homo oeconomicus, również polityk maksymalizuje własną funkcję użyteczności –najczęściej prawdopodobieństwo zwycięstwa w wyborach i przejęcie lub utrzymanie władzy. Bardziej ogólnie, ekonomię polityczną można najprościej rozumieć jako tę subdyscyplinę ekonomii głównego nurtu, która bada ekonomiczne przyczyny i skutki decyzji politycznych oraz polityczne przyczyny i skutki decyzji ekonomicznych.
Główny wniosek płynący z tych badań polega na tym, że decyzje, które według kryteriów ekonomicznych wydają się mało racjonalne lub nieprzekonujące, stają się znacznie bardziej zrozumiałe, gdy uwzględni się czynniki polityczne. Drugi ważny wniosek dotyczy tego, że w warunkach demokracji proces polityczny często prowadzi do realizacji celów dających znaczne korzyści polityczne (lub ogranicza straty polityczne) w krótkim okresie, nawet jeśli dokonuje się to kosztem długookresowych celów stricte gospodarczych. Widać to najlepiej w przypadku ekonomii politycznej reform: ponieważ w krótkim okresie z reguły wyraźnie dominują koszty, co grozi utratą władzy, to rządy odsuwają ich wprowadzenie tym bardziej, że korzyści z nich płynące prawdopodobnie byłyby już dyskontowane przez opozycję. Na marginesie warto zauważyć, że najnowsze badania empiryczne prof. A. Alesiny et al. nie potwierdzają mądrości obiegowej o samobójczych dla polityków efektach konsolidacji fiskalnej.
W dyskusji nad przyszłością OFE pojawiło się wiele interesujących i ważnych głosów dotyczących zarówno motywów i sposobu przeprowadzania zmian, jak również wąskich, technicznych aspektów dotychczasowych i przyszłych rozwiązań. Wśród ekonomistów dominuje wyraźnie krytyczne stanowisko wobec zamierzeń rządu, co znajduje syntetyczny wyraz w określeniu „demontaż reformy emerytalnej”. Stosunkowo niewiele miejsca poświęcono natomiast wymiarowi ekonomii politycznej zaproponowanych zmian.
Zacznijmy od tego, że motywy, jakimi kieruje się rząd są, bardzo oględnie rzecz ujmując, bardzo mało przejrzyste i nigdy nie zostały zaprezentowane w sposób przekonujący. Co gorsze, wiele wypowiedzi przedstawicieli rządu i szefa Rady Gospodarczej przy premierze potwierdza opinię wyrażoną najbardziej dobitnie przez J. Jankowiaka i M. Bukowskiego („Rz” z 30.12.2010), że argumenty są pokrętne i pełne hipokryzji.
Choć pytany o to wprost minister finansów zaprzecza, że pomysł zmniejszenia transferów do OFE wynika z przekroczenia 55 proc. progu ostrożnościowego („Dziennik Gazeta Prawna” z 13 grudnia 2010), to trudno się nie zgodzić z dominującą wśród ekonomistów opinią, iż był to argument zdecydowanie nadrzędny. Moim zdaniem, świadczy o tym: a) pośpiech, z jakim rząd przygotował propozycje zmian; b) wystąpienie do MFW o podwyższenie limitu FCL (elastycznej linii kredytowej) i c) zaskakująca zmiana stanowiska rządu w sprawie konieczności nowego sposobu liczenia długu publicznego przez UE. Wiele wskazuje więc na to, że rząd kierował się krótkookresowymi względami politycznymi, chcąc zmniejszyć ryzyko polegające na konieczności podejmowania drastycznych działań dostosowawczych w roku wyborczym, na który równocześnie przypada okres polskiej prezydencji. Samo w sobie nie byłoby to niczym niewłaściwym. Problem polega jednak na tym, że podjęte działania są nie tylko niewystarczające, ale i błędne zarówno na gruncie ekonomii, jak i ekonomii politycznej.