W Polsce niewiele było prawdziwych samorządowych tradycji. Przez wieki skrajnie niechętni byli temu zaborcy, potem chcące wybudować scentralizowane państwo elity II RP, wreszcie wrodzy wszelkiej niekontrolowanej aktywności społecznej komuniści.
Kiedy więc reformy ustrojowe z początku lat 90. otworzyły wreszcie pole dla samorządności, oznaczało to tylko początek mozolnego procesu uczenia się, jak z niej korzystać. Bo samorządność jest dobrem, ale tylko wówczas, gdy wykorzystaniu wolności towarzyszy odpowiedzialność. Wokół funkcjonowania samorządów zaczyna jednak narastać atmosfera sporu. Przyczyną są pieniądze. Początkowo było ich w gestii samorządów stosunkowo niewiele. Potem, w ramach reformy z 1999 r., przekazywanie przez rząd samorządom zadań, a z drugiej strony pieniędzy na ich realizację nabrało rozpędu.
Głównym problemem pozostawały spory o to, czy przekazywane środki są adekwatne do zadań. Potem przyszła kolejna faza – dostęp do funduszy UE i gwałtownie zwiększona aktywność inwestycyjna samorządów. Tym razem to rząd zaczął się bać, czy nie prowadzi ona do nadmiernego wzrostu zadłużenia gmin, powiatów, miast. I to nie tyle z powodu altruistycznej troski o samorządy, ile z powodu obaw o całość długu publicznego (w lwiej części generowanego przez sam rząd).
Spór trwa, a argumenty obu stron są, jak zwykle w Polsce, stosowane wybiórczo. Obrońcy samorządów twierdzą, że ich wydatki są zawsze racjonalne i potrzebne, a nacisk ze strony rządu jest po prostu próbą znalezienia kozła ofiarnego, który zapłaci za nie swoje winy (czyli wzrost długu publicznego). Ale oczywiście niewygodna część prawdy jest przez nich przemilczana – przykładowo, oburzając się na „bizantyjski” przyrost zatrudnienia w administracji w latach 2005 – 2010, dyskretnie przemilczają fakt, że większość tego przyrostu wystąpiła właśnie w samorządach. Z kolei ci, którzy atakują samorządy, mówią o niekontrolowanym przyroście zadłużenia i o stosowanych trikach finansowych służących ukryciu prawdziwej wysokości długu.
Idąc po tej linii, minister finansów nakazał właśnie wliczanie do długu samorządów wszystkich operacji realizowanych w trybie partnerstwa publiczno-prywatnego. To nadużycie, bo według zasad statystycznych stosowanych w UE (które powinny obowiązywać i u nas) każdy taki projekt musi być oceniany oddzielnie, a jego klasyfikacja do długu – lub nie – zależy od konstrukcji finansowej i tzw. rozkładu rodzajów ryzyka.