Dla Japonii, która nie posiada prawie żadnych własnych zasobów ropy naftowej i gazu ziemnego, energia jądrowa stała się od czasów zakończenia II wojny światowej narodowym priorytetem. Kraj posiada 54 działające reaktory – pod tym względem ustępuje jedynie Stanom Zjednoczonym i Francji. Jednocześnie, co pewien czas, do opinii publicznej docierają informacje o licznych nieprawidłowościach w tym sektorze. Ostatnia awaria w elektrowni Fukushima, to bowiem nie pierwszy przypadek japońskich kłopotów z atomem.
Zdaniem Katsuhiko Ishibashiego, profesora sejsmologii na Uniwersytecie w Kobe, historia wypadków w tamtejszych elektrowniach jądrowych wywodzi się ze zbyt dużej pewności siebie w zakresie ich projektowania. W wywiadzie udzielonym w 2007 r. Ishibashi ostrzegał, że bez fundamentalnego poprawienia standardów bezpieczeństwa Japonię może spotkać w przyszłości wielka katastrofa. – Od tamtej pory nie wyciągnęliśmy żadnych wniosków – podsumował Ishibashi w tym tygodniu.
Nieprawdziwe raporty
W 2002 r. Tokyo Electric Power (TEPCO) przyznało, że przez ponad dwie dekady fałszowało raporty dotyczące napraw przeprowadzanych w należących do niej elektrowniach. W efekcie do dymisji podali się prezes – Hiroshi Araki – oraz prezydent koncernu – Nobuyama Minami.
W 2007 r. wyszło na jaw, że TEPCO ukryło ponadto co najmniej sześć nagłych przerw w pracy elektrowni Fukushima oraz stan „krytyczny" w reaktorze nr 3 tej elektrowni, trwający przez 7 godzin.
Zaledwie kilka miesięcy po ujawnieniu tych faktów, w trzęsieniu ziemi o sile 6.8 stopnia w skali Richtera, ucierpiała największa na świecie elektrownia jądrowa, położona na północnym wybrzeżu kraju Kashiwazaki Kariwa, należąca również do TEPCO. W wyniku awarii doszło do wycieku ok. 1,5 litra wody z substancjami radioaktywnymi, które przedostały się do morza.