Tkwiłem w przekonaniu, że eksperta Adriana Furgalskiego wynajęli przewoźnicy kolejowi, chcąc wylobbować korzystne dla siebie, czytaj – bezpłatne, warunki użytkowania polskich dworców kolejowych. Furgalski, publikując tekst „Po co nam Dworzec Polski?" ({eko+} z 18 marca), nie tylko mnie wzruszył, śpiesząc dworcom na ratunek, ale i zaskoczył – przeciwstawiając się likwidatorskim zapędom prezesów kolejowych spółek przewozowych, którzy żądają zrównania dworców z ziemią.
Dworce to anachronizm, dziewiętnastowieczny przeżytek – mówiła
16 marca na spotkaniu w Urzędzie Transportu Kolejowego Małgorzata Kuczewska-Łaska, prezes Przewozów Regionalnych. – Nasi pasażerowie nie potrzebują dworców – wtórował jej Leszek Walczak, szef warszawskiej SKM, niedostrzegający tłumów wysiadających z pociągów jego kolejki na dworcu Warszawa Śródmieście.
Mielibyśmy więc zamknąć Śródmieście, Powiśle, Pruszków, Otwock? Mielibyśmy zrównać z ziemią anachroniczny dworzec w Lublinie, na którym spółka Przewozy Regionalne płaciła do niedawna 1,60 zł za metr kwadratowy powierzchni, oczekując obsługi na poziomie Berlin Hauptbahnhof? Czy można myśleć o likwidacji dworca w Tarnowie, świeżo po remoncie, na którym przewoźnik za utrzymanie 4545 mkw. powierzchni publicznej płaci miesięcznie... tysiąc złotych?
?