Katarczycy pocieszyli się więc jedną z najlepszych drużyn hiszpańskich, FC Malaga, a wcześniej, w maju tego roku, przejęli jeszcze 70 proc. udziałów w klubie Paris Saint-Germain. No i jeszcze FC Barcelona otrzymała od nich 170 mln euro na pięć lat.
– Drużyny piłkarskie i podobne inwestycje mają umocnić wizerunek Kataru – uważa Phillippe Dauba-Pantanacce, ekonomista w Standard Chartered Bank. To wszystko, by ugruntować swoją obecność w Europie.
Katarskich inwestycji nie obawiają się Francuzi. Prezydent Nicolas Sarkozy razem z Carlą Bruni także ze wszelkimi honorami przyjmowali katarskich monarchów w Pałacu Elizejskim. Sesja dla fotografów trwała wyjątkowo długo. A Francuzi cieszyli się z nowych inwestycji w przemyśle obronnym (Lagardere, EADS, Airbus).
– Nie widzę powodu, by Katarczycy nie mogliby kupić 10 proc. EADS. Airbus miałby wtedy solidne wsparcie finansowe – powiedziała Christine Lagarde, wówczas minister gospodarki Francji. Podobnego traktowania nie mogli się doprosić Rosjanie, którzy chcieli przejąć 10-proc. pakiet EADS.
Trudna współpraca z Polską
Na razie jedyny „twardy" kontrakt, jaki mają Katarczycy z Polską, to podpisana 29 czerwca 2009 r. 20-letnia umowa na dostawy gazu skroplonego. Katarczycy podkreślili wówczas, że będą gotowi do dostaw w 2014 r., na kiedy planuje się ukończenie terminalu gazowego.
Dzisiaj w nieoficjalnych rozmowach nie ukrywają, że stosunki ich kraju z Polską bardzo ucierpiały z powodu niewypału z inwestycją stoczniową, również z 2009 roku, w którą wbrew polskim zapewnieniom żaden z państwowych katarskich funduszy nie był zaangażowany. Wtedy pieniądze z emiratu wyraźnie się wystraszyły. Dziś – mówią nieoficjalnie dyplomaci tego kraju – wszystko jest gotowe do ich wydawania. Jednak strona polska teraz podchodzi do nich z rezerwą.
Wcześniej Katarczycy zawiesili rozmowy z Bułgarami o budowie terminalu gazu skroplonego, gdy Komisja Europejska przyznała, że ma problemy z korupcją w tym kraju. Nie doszło do żadnej katarskiej inwestycji w Malezji w roku, w którym odwiedził ją emir, ponieważ były tarcia w rządzie. Nie chciał on wtedy nawet słyszeć o udziale w jakimkolwiek forum biznesowym organizowanym podczas jego wizyty. Dopiero po kilku miesiącach Katarczycy stworzyli w Malezji własny fundusz inwestycyjny wyposażony w miliard dolarów. Taki sam fundusz mają w Finlandii.
Zdaniem prezesa Polskiej Agencji Informacji i Inwestycji Zagranicznych Sławomira Majmana, Katar może być dla Polski partnerem bardzo trudnym. – Ich oczekiwania są często rozbieżne z naszymi możliwościami – twierdzi. Chodzi przede wszystkim o spodziewane profity z ewentualnych inwestycji. Katarczycy to głównie inwestorzy finansowi. Siłą Kataru są fundusze suwerenne, wykładające pieniądze na te przedsięwzięcia, które gwarantują szybką i wysoką stopę zwrotu. O takie u nas trudno.
– W ostatnich trzech – czterech latach zostało podjętych wiele prób przyciągnięcia do Polski firm z Zatoki Perskiej. Prezentowaliśmy oferty przedsiębiorstw, samorządowców. Nic nie budziło zainteresowania – wskazuje Majman.Trudno się raczej spodziewać, by Katar stał się np. strategicznym partnerem przy prywatyzacji w Polsce. – Prywatyzowane spółki nie gwarantowałyby odpowiednio wysokiej w stosunku do oczekiwań stopy zwrotu – zaznacza dyrektor w Ernst & Young Paweł Tynel.
Według prezesa Krajowej Izby Gospodarczej Andrzeja Arendarskiego na skorzystanie z katarskich pieniędzy przyjdzie pewnie jeszcze poczekać. – Byłem w Katarze, przyglądałem się tamtejszym przedsiębiorcom. Inwestują w ostrożny sposób. Aby ich do siebie przekonać, potrzebujemy czasu – twierdzi Arendarski.
Szansę pozyskania katarskich inwestorów mógłby mieć tymczasem rynek nieruchomości. Popyt na biura czy hotele ciągle się utrzymuje, a Katar w tej branży jest globalnym potentatem.
Na razie wiadomo, że przy okazji wizyty emira dojdzie do rozmów o transporcie lotniczym. Konkretnie jedne z najlepszych linii lotniczych na świecie Qatar Airways chcą latać do Warszawy. W Katarze takie decyzje podejmuje się bardzo szybko.
Byłby to projekt konkurencyjny dla dubajskich Emirates, które kilka lat przymierzają się do połączenia Warszawy z Dubajem, ale na razie zdecydowały się na latanie do Pragi, Sankt Petersburga i Kopenhagi i walczą o zezwolenie na otwarcie połączenia Berlin – Dubaj, co skutecznie blokuje Lufthansa. Qatar Airays zaś już latają do Berlina, Bukaresztu i Budapesztu.
—współpraca adw
Kierunek: Libia
Liczący 1,5 mln mieszkańców Katar był pierwszym krajem arabskim, który otwarcie udzielił poparcia powstańcom libijskim i użył wszelkich środków, by im pomóc w obaleniu reżimu pułkownika Muammara Kaddafiego.
Pomoc Kataru dla powstańców szacowana jest na dziesiątki, jeśli nie setki milionów dolarów i pozostaje tajemnicą władz w Dausze. Ale Katarczycy mieli w tym pełne wsparcie zarówno Amerykanów, jak i Unii Europejskiej.
Wiadomo, że sfinansowali oni przynajmniej 18 transportów broni i zostały one przekazane nie w ręce National Transitional Council (NTC) – tymczasowego rządu w Libii – ale bezpośrednio powstańcom dowodzonym przez islamskich przywódców w tym kraju. Podobnie było z dostawami amunicji, które dotarły do Libijczyków z Sudanu.
Islamskimi bojownikami w tym kraju dowodzi Abdel Hakim Belhaj, który zasłużył się podczas wojny z Rosjanami w Afganistanie, a od 1995 r. stanął na czele Islamic Fighting Group, której członkowie pozostają na amerykańskiej liście terrorystów. Sam Belhaj został w 2004 r. przy wsparciu CIA aresztowany w Malezji i po przesłuchaniach w Tajlandii oraz Hongkongu i w ramach odwilży między Zachodem a Libią deportowany do Libii.
Tam został natychmiast zwolniony, po czym jako pułkownik libijskiej armii zajął się organizowaniem i szkoleniem własnych oddziałów. To one jako pierwsze w tym roku ruszyły na Trypolis i miały czynny udział w odsunięciu Kaddafiego od władzy.
W tym samym czasie, kiedy Katarczycy wspierali Belhaja, libijski minister ds. ropy i gazu Ali al Tarhouni apelował: „Wzywam wszystkie kraje, aby nie udzielały pomocy finansowej ani nie dostarczały broni jakimkolwiek siłom w Libii bez wiedzy NTC".
Katarska pomoc dla Libijczyków postrzegana jest w świecie arabskim, a także poza nim, jako część ofensywy dyplomatycznej, za którą idą wielkie inwestycje. Ze swojej strony władca Kataru szejk Hamad bin Khalifa al Thani zdecydowanie dementuje, jakoby jego kraj, wspierając silnych politycznie islamistów, chciał również uzyskać wpływy w libijskim sektorze gazowo-naftowym.